Nie potrafię opowiedzieć historii mojego dziadka, ojca – ojca , Józefa Sipa (w mianowniku – Sip). Załączam zdjęcie. Muszę wyznać, że zawsze mi się kojarzył z Hamphreyem Bogartem. Może przez kapelusz? Oto idzie po ulicy Kalisza z moją babcią, Heleną. Coż mogę o nich powiedzieć? Niewiele. Nie pytałam, a może byli małomówni? Dziadek, na pewno mało mówił. Podobno podczas wesela swego syna Zdzisława (mojego ojca) wszyscy goście weselni czuli się podle, że niby jeden mądry w towarzystwie się znalazł. Lody puściły dopiero, gdy dziadek się napił. I zaczął mówić.
Dla mnie to niezwykłe, że urodził się pod koniec XIX wieku i go znałam a ja dożyłam wieku XXI. Czuję się ogniwem trzech wieków. O dziadku wiem jeszcze i to, że był inwalidą wojennym z 1921 r. – wojny polsko – bolszewickiej (1919-1921). Gdy skończył 79 lat, przyszli do niego urzędnicy PRL-u i sprawdzali – zniszczenie skóry dłoni – czy aby na pewno nie pracuje, bo z okazji urodzin należał mu się jakiś mały dodatek do renty. A dziadek miał problem nawet z wejściem na pierwsze piętro. Na wojnie 21 r. stracił jedno płuco. Jeśli coś nieściśle piszę, to dlatego, że to wspomnienia wzięte z pamięci dziecka. Ale coś jest na rzeczy. Dużo.