Wieża Zakładu Uzdatniania Wody na Bielanach. Widok z Uroczyska Górki Pychowickiej. Tym razem nie dotarliśmy do Tyńca. Trzy i pół godziny marszu bez efektu. Przeszkodą okazała się jedna z dróg szybkiego ruchu. Kiedyś jej nie było!
Zanim dziś dojechałam do Krakowa musiałam rano pospiesznie się spakować, tak, żeby bagaż wziąć ze sobą do pracy, skąd do Dworca Centralnego w Warszawie mam jeden przystanek metrem. A tu?!
Lista rzeczy, które trzeba wziąć na wypad weekendowy się wydłuża:
…i w drogę!
„Deszczową piosenkę” i inne kiczowato-bajkowe filmy muzyczne kochałam w dzieciństwie bardziej niż „Bonanzę”. Wtedy w TV mało było filmów z Zachodu. Po ślubie – oprócz składkowego prezentu – od przyjaciół, dostaliśmy w prezencie po parasolce. Po coś wyszłam z naszej małżeńskiej suterynowej norki z Markiem Żymłą. Był piękny letni zmierzch. Wzięłam swą bladozieloną z delikatnym beżowym ornamentem dużą drewnianą parasolkę i szliśmy z Markiem wzdłuż alei Puszkina (dzisiaj Focha). Marek śpiewał:
“I'm singin' in the rain
Just singin' in the rain.....”
a ja tańczyłam wokół parasolki. Dziś na ul. Bożego Ciała w Krakowie znów I’m happy.
Kraków jak wszystkie miasta na świecie – najpiękniejszy jest wiosną, latem, wczesną jesienią, gdy na drzewach są jeszcze liście, a jeśli zimą, to tylko wtedy gdy pokryty jest świeżym śniegiem. Miesiące szarości i ponurości zostawmy stałym mieszkańcom.
Wszystko zależy od tego co już się w mieście widziało. Ja witam się z Krakowem zawsze tak samo. Wychodzę z Dworca Głównego, przechodzę przez przejście podziemne w kierunku Teatru im. Słowackiego, idę dalej i widzę: Brama Floriańska, przez nią Barbakan, Kościół Mariacki, rzut oka przez ulicę Sienną na Mały Rynek, Kościół św. Wojciecha, Sukiennice, przy Brackiej konstatuję z radością, że dziś nie pada deszcz (przypominam – Grzegorz Turnau), Wiślna, Planty Krakowskie – spojrzenie w lewo z alei Plant na Wawel (widziałam ten kadr na obrazie Wyspiańskiego, ale to było zimowe ujęcie), teraz – spojrzenie w prawo Collegium Novum, ja mijam jeszcze Filharmonię Krakowską, bo idę ulicą Zwierzyniecką w kierunku mostu Dębnickiego, by przejść na drugą stronę Wisły, ale jeśli ktoś ma gdzie indziej nocleg, pod Filharmonią może zatrzymać się na przystanku tramwajowym i stąd jechać do miejsca zakwaterowania. Od wyjścia z pociągu minęło co najwyżej 20 minut. Miasto zostało powitane. Już tą częścią nie musimy się zajmować. Wszystko co stało przed wiekami, stoi nadal. Wiemy gdzie jesteśmy. Ale czy na pewno?
Jak skok nurka
6 km od Rynku Głównego w Krakowie jest akwen, który widząc na dobrym zdjęciu, rzadko kto przypisałby Polsce, a co dopiero miastu. Spod Wawelu jest do niego jeszcze bliżej. Zalany w 1990 roku kamieniołom Zakrzówek
wchodzi w skład Parku Krajobrazowego Skałki Twardowskiego. Zalew ma około 12 hektarów, a głębokość dochodzi nawet do 32 metrów. Widoczność pod wodą – jak zapewniają nurkowie, którzy mają tu swoją bazę i ośrodek szkoleniowy, i można obserwować ich z góry – jest równie rzadka jak sam zbiornik wodny. Jak sprawdzili, w listopadzie i grudniu widoczność pod wodą wynosi 20 metrów, a w lecie w zależności od zakwitu wody, waha się od 5 do 10 metrów. Kamieniołom, którego ściany przekraczają 40 metrów wysokości powstał w wyniku eksploatacji wapieni jurajskich dla Zakładów Sodowych w Borku Fałęckim. Ze skał górujących nad Zakrzówkiem rozciąga się piękna panorama na Kraków. Jak na dłoni widać Wawel, klasztor na Skałce i inne znane miejsca. Latem kąpią się tu śmiałkowie, ale tego nie polecam. Ludzie skacząc do wody rozbijali się tu już nie raz o skały lub po prostu się topili. Ale miejsce koniecznie trzeba zobaczyć. Zachęcam, by podejść do niego od strony Skałek Twardowskiego, które są północnym fragmentem wzgórza zrębowego Krzemionek Zakrzowskich (to nazwa miejsca, w którym jest opisany wyżej zalew). Z Rynku Dębnickiego (po drugiej stronie Wisły, naprzeciwko Wzgórza Wawelskiego) można dojechać do Skałek autobusem 112 (19 minut). Choć oczywiście można też do nich dotrzeć od strony zalewu. Skałki leżą na terenie zapadliska przedkarpackiego, utworzonego w epoce trzeciorzędu u stóp formujących się w tym czasie Karpat. Zbudowane są z wapieni jurajskich. Na nagich skałach widać żłobki i żebra krasowe, wiele jest jedno i dwumetrowych lejów i wiele jaskiń, w tym największe: Jaskinia Twardowskiego i Jaskinia Jasna. To wschodni skraj Bielańsko-Tynieckiego Parku Krajobrazowego. Skałki Twardowskiego intensywnie wykorzystują krakowscy wspinacze. Jest tu dużo dróg wspinaczkowych wyposażonych w stałą asekurację. O tym jak wielu po nich się wspinało niech świadczy to, że powierzchnia skał wzdłuż dróg jest już wyślizgana, jak kamienne deptaki w Dubrowniku.
Prawy brzeg Wisły pod prąd
W Krakowie z wyjątkiem kilku wspaniałych nowych gmachów – jak np. Muzeum Tadeusza Kantora i siedziby Ośrodka Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora „Cricoteka” (choć i on przecież stanął na terenie nieczynnej, zabytkowej elektrowni przy ul. Nadwiślańskiej, nad starą zabudową) – wszystko jest zabytkowe. Jeden z moich ulubionych, choć młody, to wały przeciwpowodziowe usypane w XIX wieku. Idąc nimi z nurtem Wisły lub pod prąd, prawym brzegiem lub lewym, mijamy czasem znane czasem nieznane miejsca (w zależności od tego jak często podczas pobytu w Krakowie odchodzimy od dwóch popularnych wodopojów: Rynku Głównego i obrębu Plant Krakowskich czy Placu Nowego na Kazimierzu i uliczek biegnących między synagogami). Tym razem odwiedzam na starcie „Mangghę” (Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej), ale tylko po to, by napić się dobrej zielonej herbaty parzonej w czajniczku. „Manggha”, której powstanie zainicjował Andrzej Wajda, by znaleźć miejsce na zbiory przedmiotów japońskich kolekcjonowanych przez Feliksa Jasieńskiego, żyje w architektonicznej harmonii z Wawelem, który ma naprzeciwko siebie.
Oczywiście to moje zdanie. Są tacy, co sądzą inaczej. Po herbacie idę pod prąd Wisły, prawym brzegiem. Od mostu Grunwaldzkiego,
pod mostem Dębnickim aż do budki policji wodnej można iść tuż nad wodą, ale przy budce, trzeba wejść na szczyt wału. Przed starym dworkiem
jest wejście do małego, ale urokliwego parku Dębnickiego. Choć nazwa mocno na wyrost, miejsce ładne, z ławeczkami i mostkami, które po wizycie w „Mangghdze” mogą nam się kojarzyć z Japonią. Droga na spacer po wale przeciwpowodziowym jest ładna, ale co ważniejsze, to te cudowności, które z tej perspektywy widzimy na drugim brzegu! Malownicze ujście Rudawy a po jego lewej stronie jeden z piękniejszych kadrów na klasztor Norbertanek i Salwator. U stóp klasztoru widać jamę w skale. Zawsze do niej zaglądam, bo czasem ktoś w niej mieszka. Obraz Salwatora nam się zmienia w miarę posuwania się naprzód. Na jego wzgórzu tarasowo wznoszą się stare wille (w jednej z nich mieszkał Ludwik Jerzy Kern – poeta z ostatniej strony starego „Przekroju” Mariana Eilego). Gdy już dojdziemy do mostu Zwierzynieckiego może nas kusić, by iść dalej, wałami aż do Pychowic czy jeszcze dalej do Tyńca albo choćby na Skałki Twardowskiego, bo stąd już są o rzut kamieniem, ale tym razem wejdźmy na most Zwierzyniecki, by stanąć na nim pośrodku. Tak, by z lewej strony widzieć Salwator, z prawej Dębniki, nad którymi góruje zielony krzyż na nie najpiękniejszym może kościele św. Stanisława Kostki, ale przecież to w nim Karol Wojtyła wymodlił swoje kapłańskie powołanie, a na wprost zakole Wisły pod Wawelem. Gdy na to wszystko patrzę, zawsze czuję, że życie jest piękne i szkoda go marnować np. na telewizję (nie robię tego już od pięciu lat). Z mostu schodzę w prawo i znów obraz niezwykły, jakich więcej jest na południu Europy niż w Polsce. Ulica trochę biegnie pod górkę, więc nie widać co kryje się za żółtawą ścianą z przejściem uwieńczonym łukiem. Gdy już do niej dojdziemy, okaże się, że to część zabudowy klasztornej, którą podziwialiśmy z naprzeciwka przez rzekę. Po lewej stronie ostro w górę biegnie ulica Waszyngtona (wymawiana z angielska a nie jak Plac Wilsona w Warszawie), jedna z piękniejszych ulic w Krakowie. Prowadzi na wzgórze św. Bronisławy. I trzeba się na nie wspiąć. Po lewej mijamy drewnianą bardzo starą kapliczkę, po prawej kościół, piękne stare domy krakowskie, cmentarz salwatorski, na którym spoczywa wielu wielkich ludzi. Warto wejść i przejść w lewo na skraj cmentarza, by przy dobrej widoczności zobaczyć góry, ale tak czy siak zawsze widok jest niezwykły. Potem trzeba wrócić na aleję Waszyngtona i piąć się wyżej. Po obu stronach alei rosną stare okazałe kasztany, które chronią przed wiatrem i nadmiernym słońcem. U szczytu wzgórza jest fort Kościuszki (tu też siedzibę ma pierwsza polska prywatna stacja radiowa RMF) a jeszcze wyżej kopiec Kościuszki, który choćby resztkami sił warto zdobyć, by posiąść kolejną panoramę tego niezwykłego miasta. A potem trzeba zejść ze wzgórza na dół. Można na różne sposoby, ale polecam zejść tą samą aleją, bo jak mówiłam – najpiękniejsza. Turystom z duszą zdobywców przypomnę, że w Krakowie są jeszcze trzy inne stare kopce: Krakusa, Wandy i Józefa Piłsudskiego. I na każdy warto się wybrać.
Lewy brzeg Wisły z nurtem
Na początek koniecznie trzeba kupić kłódkę i mieć ją przy sobie. Spod Wawelu a może z zacumowanego u jego stóp statku,
na którym zwłaszcza w upał dobrze jest posiedzieć nad zimnym napojem i poczuć chłód wody, tym razem proponuję spacer z biegiem Wisły.
Lewym wałem przeciwpowodziowym. Miniemy most Grunwaldzki, klasztor i kościół na Skałce z kryptą zasłużonych. Niestety z drugiego brzegu będzie nas straszyć szkaradność największa na świecie, martwy hotel, do tego z czasów kiedy nic ładnego nie budowano (który oby turyści zaczęli rozbierać, niech każdy skubnie kawałek na pamiątkę). Więc zamiast weń się wpatrywać lepiej odwrócić głowę w lewo lub spojrzeć do przodu, Bulwar Inflancki przejdzie w Bulwar Kurlandzki, a gdy po drugiej stronie Wisły dostrzeżemy ujście rzeki Wilgi trzeba wzmóc czujność, bo niedługo pojawi się pieszo-rowerowa kładka Ojca Bernatka,
na którą chcemy wejść. To na niej przypniemy kłódkę,
tak jak zrobiło już wielu przed nami, Jest to bowiem kładka miłości i podobno, gdy zamkniemy uczepioną na niej kłódkę i wrzucimy kluczyk do Wisły, to miłość trwać będzie wiecznie. Myślę jednak, że można też przypiąć ją we własnej intencji. Na kładkę można też wejść wprost z ulicy Mostowej, czyli z krakowskiego Kazimierza. Ale ja pragnę pokazać, że dróg jest wiele w Krakowie i wszystkie prowadzą w dobre miejsca. Przechodząc nad rzeką, gdy spojrzymy po skosie trochę w lewo ujrzymy niezwykły gmach Muzeum Tadeusza Kantora
i już będziemy wiedzieć jak dotrzeć na Nadwiślańską.
Wakacje w Krakowie?
Do tej pory oddawaliśmy się tylko zwykłym weekendowym spacerom, kilkudniowym wypadom do Krakowa na festiwal, na wystawę, o której wszyscy mówią, na koncert. Spaliście choć raz w Good Bye Lenin Hostel na Joselewicza? Jeśli nie, to wiele jeszcze przed wami. Gdy zaplanujecie w Krakowie dłuższy pobyt, to przypomnę, że stąd pożyczonym rowerem można dojechać na skraj jury krakowsko-częstochowskiej, czyli do Parku Krajobrazowego Dolinki Krakowskie (13 km), lub może już nie rowerem do Ojcowa (ok. 30 km), Pieskowej Skały (ok. 30)
Tyńca (12 km), Wieliczki (14 km). Polecam też kopalnię w Bochni (42 km). Bardziej się w niej boję zjeżdżać pod ziemię w małej rozklekotanej windzie. Do tego, widząc mój strach, zawsze ktoś z obsługi nie omieszka powiedzieć po zatrzaśnięciu za mną drzwiczek „może tym razem nie spadnie”. Ostatnio zjeżdżałam na dół, by zobaczyć zawody brazylijskiego ju-jitsu. Super przystojni zawodnicy. Tylko, że ci bardziej doświadczeni mają kalafiorowate uszy. Nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Nie na darmo mówią, że podróże kształcą.
GALERIA KRAKÓW