W Maratonie Warszawskim nie o to chodzi kto wygra, zresztą w 37. Maratonie Warszawskim nie dziwi na podium trzech Kenijczyków. Więc o co chodzi, a raczej biega?
Może też nie chodzi o to, żeby uprzykrzyć życie warszawiakom, chociaż jeśli ktoś nie śledzi kalendarza wielkich warszawskich biegów, to może w ogóle nie wyjechać spod domu. Mnie raz się to zdarzyło. Następnym razem byłam sprytniejsza i wyjechałam przed rozpoczęciem biegu przez zawodników, ale nie mogłam do domu wrócić przez kilka godzin. Od tego czasu śledzę wszystkie zapowiedzi masowych biegów i nie jeżdżę w ten dzień samochodem. Cóż z tego, podczas jakiegoś wiosennego biegu przeszłam na piechotę pół Warszawy i tak utknęłam po jednej ze stron Puławskiej, bo nie dało się przejść póki nie przebiegło kilka tysięcy zawodników. Sytuacja była paradoksalna. Biegacze rekreacyjnie truchtali a ja śpieszyłam się stojąc.
Dlaczego te imprezy nie mogą odbywać się wśród drzew Lasu Kabackiego tylko ich trasy muszą kilkakrotnie przecinać środek miasta? Organizatorom idzie przecież o pieniądze. O nic więcej. Na szczęście zawodnikom – o satysfakcję.
Pelerynki z plastiku skutecznie chronią przed zimnem.Rozgrzewka przed startem.W 37. PZU Maratonie Warszawskim pobiegło około ośmiu tysięcy uczestników.Rozciąganie do zdjęcia.Przedstartowy lans.Jeszcze tylko 42 km z hakiem biegiem i już będzie browar!Przebieg startu jest filmowany, dzięki czemu można na tej podstawie określić indywidualny czas rozpoczęcia biegu dla każdego zawodnika.Jedna z zagrzewek do biegu. Nic dodać, nic ująć.Przez cały dzień mieszkańcy i goście Warszawy musieli liczyć się z utrudnieniami w komunikacji.Punkt z wodą na Podchorążych.Jak widzę to zdjęcie, to trochę wybaczam utrudnienia w ruchu.Komórki, smartfony, mierniki przegubowe wciąż były w ruchu, jak nogi.Trzeba mieć kondycję, żeby po prawie dwóch i pół godziny biegu mieć siły do żartów i nie stracić poczucia humoru.Czasem trzeba odebrać połączenie.To się nazywa radość z biegania. Po ponad dwóch godzinach wysiłku.Uczestnicy na wózkach i w wózkach utrzymywali znakomite tempo.Chęci też są wysoko cenione.
Fot. Tadeusz K. Kowalski
Więcej zdjęć:
Wystarczyło iść za ludźmi z metra, by dojść do miejsca.
Zbiórka zawodników i kibiców pod Stadionem Narodowym.
Zawodników przez głośniki zachęcano, by zajmowali sektory zgodnie ze swoimi możliwościami. Przypominano, że w tak dużym biegu lepiej nie przeceniać swych możliwości i nie ustawiać się za bardzo z przodu, by nie zawadzać szybszym uczestnikom i nie zmuszać ich do lawirowania podczas wyprzedzania.
Sektory były znakowane tablicami z podanym średnim czasem przebiegnięcia jednego kilometra na dystansie maratonu – tu 3 min i 45 s. Każdy sam oceniał swoje możliwości.
Rozgrzewka.
W porannym chłodzie.
Rozgrzewka.
Zawodnicy podchodzą do startu.
Maluchy też kibicują maratończykom.
Kibice na trasie.
Kibice na trasie.
Wyznaczona trasa biegła przez Pragę Północ, Pragę Południe, Śródmieście, Mokotów, Bielany i Żoliborz.
Ulica Gagarina. Tuż przy Łazienkach Królewskich.
Po dwóch godzinach biegacze zyskują koło siebie trochę przestrzeni.
Jeśli ktoś wyjechał w trasę, musiał uzbroić się w cierpliwość.
Ten spaniel nie gustuje w maratonach.
Spacerowicze odcięci od wejścia do Łazienek Królewskich.
Wodopój przy Podchorążych.
Na wąskich odcinkach piesi uprawiali bieg w poprzek trasy maratończyków.
Maratończycy mieli baloniki, pióropusze na głowach, kwiatki we włosach i wstążeczki .
Wszyscy mieli dobre, biegowe buty, niektórzy mocno markowe. Grube, poszerzane podeszwy. Ale przed startem z głośnika poszedł komunikat o jakimś zawodniku na bosaka.
Kiedyś, do papierowego pisma, napisałam tekst o Wzorku ze Świdnika pod Lublinem, Redu ze Szczecina i Christianie – Niemcu – z warszawskiej Woli, mistrzach w krojeniu i budowaniu motocykli na zamówienie, czyli z polska: o castomizerach. Od tego czasu nie potrafię przejść obojętnie koło starych – ale jak nowe – maszyn.
Ford mustang od początku swego istnienia miał coś z auta na zamówienie. Żeby osiągnąć najniższą cenę, stworzono jedynie bazę samochodu a klienci mieli zamawiać [custom] auto takie, o jakim marzą. Dostali wiele opcji do wyboru. Stąd fordy mustangi wyprodukowane w tym samym roku mogą się od siebie różnić. Nawet auto ekonomiczne mogło być wygodne, tanie i osiągać sportowe wyniki.
Forda Mustanga zaprojektowano dla ludzi młodych, miał ziszczać sen o wolności i sile. W USA na początku lat sześćdziesiątych XX wieku te dwie wartości uosabiał dziki koń z prerii Ameryki Północnej.
Ten Ford Mustang, wydaje mi się, że jeździć zaczął po amerykańskich drogach w 1965 (1964?) roku.
Ford Mustang (1964 lub 1965 rok) na ulicy Gagarina w Warszawie w roku 2015.
Pięćdziesięcioletni Ford Mustang w Warszawie w roku 2015.
Mustang był tak oczekiwany i od początku kochany, że na starcie nie nadążano z jego produkcją. Wiele anegdot krąży na temat braku zaspokojenia jego pożądania. Mnie najbardziej podoba się ta, w której mówi się o tym, że mustang przygotowywany do ekspozycji w salonie na cały dzień pozostał w myjni, bo ludzie tak tłumnie oczekiwali na jego wyjazd, iż nie mógł tego zrobić.
Galopujący mustang. Czerwone, białe i niebieskie paski – symbolizuje Stany Zjednoczone i amerykańskie korzenie.
Tło galopującego konia – czerwone, białe i niebieskie paski – symbolizuje Stany Zjednoczone i amerykańskie korzenie. Na zdjęciu kolor czerwony trochę wyblakł (albo odpadł), jak u nas po obaleniu komuny. Aczkolwiek z innych pewnie względów.
Tło galopującego konia – czerwone, białe i niebieskie paski – symbolizuje Stany Zjednoczone.
Pokazuję naklejkę Pitman Steel Works, bo numer telefonu może się każdemu przydać, poza tym kilka dobrych zdjęć samochodów tam widziałam (w Internecie).
Samochód, który po pięćdziesięciu latach tak wygląda jak ten, w pewnym sensie musiał być zrobiony na zamówienie.
Z badań potencjalnych właścicieli wynikało, że najważniejsze jest to, żeby w reklamie stawiać nacisk na najniższą cenę.
Przed pokazaniem się auta na rynku, z badań potencjalnych właścicieli wynikało, że najważniejsze jest to, żeby w reklamie stawiać nacisk na najniższą cenę. 17 kwietnia 1964 roku po raz pierwszy pokazano w spotach reklamowych forda mustanga.
Koła nie są przesłonięte karoserią.
Koła nie są przesłonięte karoserią, dzięki czemu łatwo je wymienić, gdy się złapie gumę. W moim renault megane, gdy trzeba wymienić żarówkę reflektora muszę się umówić w warsztacie samochodowym, żeby mechanicy mieli wolny podnośnik auta, bo inaczej nie da się tego zrobić, co przećwiczyłam w trasie.
Najbardziej podstawowy model miał kubełkowe siedzenia, winylowe wykończenia, kołpaki – co dziś się wydaje oczywiste, a nie było – też dywaniki, zegary i klamki.Wszystkie typy forda mustanga wyposażono w tzw. pedały zawieszone.
Wszystkie typy forda mustanga wyposażono w tzw. pedały zawieszone. Lepiej na nich leży stopa niż na pedałach stojących. Zwłaszcza stopa w szpilce. To było ważne dla kobiet i docenione przez nie. Ja na taki bajer bym się nie dała nabrać. Zwłaszcza teraz. Wiem, że szpilki niszczą, psują stopy i należy się ich wystrzegać.
Cztery typy forda mustanga w 1964 roku: – ekonomiczny, z oznaczeniem „170”, 101 koni mechanicznych, wyposażony w sześciocylindrowy silnik rzędowy, oraz trzy typy z ośmiocylindrowymi silnikami widlastymi: – „260 V8” – 164 KM – „289 V8” – 210 KM – „289 High Performance V8" – 271 KMCentralny wlew paliwa w fordzie mustangu z początku lat sześćdziesiątych XX wieku na tylnym bagażniku ułatwia tankowanie bez względu na to, z której strony jest dystrybutor.
Grzybów w ten weekend nie było. Za to domów, które przetrwały przez lata susze, deszcze i zawieruchy, jest tyle, żeby być zadowolonym z wyprawy. I to mi się podoba.
Las w drodze na Sokołów Podlaski
Grzybów nie było, ale warto zawsze wejść do lasu. Przystanąć. Wbić wzrok w ściółkę leśną.
Mazowieckie trawyNad rzeką Liwiec we wrześniuStrachów. Ulica Bitwy Warszawskiej 1920Okiennice w starych drewnianych domkach w Strachowie są kolorowe i zadbanePies biały z szarymi oczami też tu jest, ale nie zgodził się na publikację zdjęciaTen sam dom, co poprzedni od ulicy Bitwy Warszawskiej 1920 w StrachowieZłote Piaski w StrachowieDrewniane domy w Strachowie wciąż tętnią życiem i są zadbaneStrachów. Okna z dusząDrewniane domy w StrachowieTen sam dom co powyżej w innym kadrzeW tym domku zamurowano niejedną tajemnicęNiebieski drewniany domek w StrachowieŻuraw studzienny, to dźwignica, która pozwala czerpać wodę ze studni. Tu, właściciele współczesnego domu, zachowali go, jako ozdobę swej posiadłości. I naprawdę, ozdobą jestNadbużański stylWeranda w nadbużańskim domkuPszczoły bzyczeniem zapowiadają swe lokumUle blisko NadliwiaW Strachowie, wiele działek jest na sprzedaż. Czemu ludzie stamtąd chcą uciec?Stodoła jakich już małoŁadna lampa zwłaszcza przy stodole zadaje szykuTaka stodoła, to dla mnie wspomnienie wakacji. Nie na Mazowszu a na Orawie, ale wspomnienie piękne
Prezydent RP, który z wyboru większości dostał dobrą posadę NIE WYWIĄZUJE się ze społecznej umowy. On nas obraża po wielokroć! Kompromituje nas za granicą!
Nieważne w tym momencie kto na Andrzeja Dudę głosował, żeby został Prezydentem RP. Niestety on godzi w dobra osobiste nawet tych, którzy na niego głosowali. Prezydent RP powinien godnie reprezentować obywateli RP. Bo jak nie on, to kto? Ojciec, który mnie bije? Pracodawca, który mnie wyzyskuje? Matka, która pogrąża mnie w kompleksach?
Nie życzę sobie, żeby prezydent RP sugerował Polonii w Wielkiej Brytanii, że jeszcze za wcześnie, żeby wracać do Polski. Bo co? Czy żyją w Polsce tylko idioci? Ludzie bez wyobraźni? Nieudacznicy? Starcy? [ To godzi w moje dobra osobiste szczególnie, jak Prezydent RP śmie mnie postponować ze względu na wiek?! Wystarczy, że robią to potencjalni pracodawcy].
Mój syn przebywa w Wielkiej Brytanii i nie życzę sobie, żeby Prezydent RP namawiał go do tego, żeby do mnie nie wracał! Jeżeli Andrzej Duda to robi, to niech przejmie opiekę nad matką, której syn został zatrzymany przez Prezydenta RP w Wielkiej Brytanii. Niech przejmie opiekę nad innymi matkami, ojcami, dziećmi – on, Prezydent RP, a nie budżet państwa.
Niech nam Andrzej Duda daje nawet po jednej tysięcznej grosika, ale z własnej prezydenckiej pensji.
9 zł na godzinę to stawka dla audytora robiącego inwentaryzację w hipermarkecie. To dużo mniej niż domowa sprzątaczka bierze bez płacenia podatku.
9 zł na godzinę, to stawka sezonowych audytorów, wynajmowanych przez zewnętrzną firmę, która zarabia na przeprowadzaniu inwentaryzacji m.in. w hipermarketach. Ogłasza nabór na pracowników inwentaryzacji i jedyne wymogi, które stawia, to wiek powyżej 18. roku życia, skrupulatność i duża motywacja do pracy. To oczywiste, że trzeba mieć dużą motywację – głębokie, czarne dziury finansowe – żeby ciężko pracować za 9 zł na godzinę.
Robota wydaje się prosta. Przesuwasz czytnik nad kodem kreskowym produktu, wstukujesz liczbę sztuk i sięgasz po następny. Tylko, że trzeba przenieść te produkty z palety na paletę, potem je zafoliować, żeby z tej palety nie spadły, podczas wkładania ich z pomocą wózka widłowego na wysokość np. 9 metrów. O takim foliowaniu w magazynie mówią stretching.
Do pracy zgłaszają się studenci, ludzie trochę przed 18-stką i kilku emerytów oraz bezrobotnych w wieku, w którym – niezależnie od kwalifikacji i wykształcenia – już nikt ich nie zaprasza na rozmowę kwalifikacyjną.
Z ogłoszenia wynikało, że dniówka będzie trwała od 6 do 8 godzin. Szybko się okazuje, że pierwsza zmiana liczy 6 godzin. Wiele osób jest zawiedzionych, bo przyjechali z daleka. Można jednak zostać na drugą zmianę, czyli pracować 12 godzin.
Do magazynu pozwalają wnieść jedynie wodę. Przez 6 godzin nic się nie je, nie siada, tylko non stop pracuje. W czwartej godzinie kręgosłup odmawia posłuszeństwa.
Co niezwykłe, nadzór jest miły dla tymczasowych, sezonowych – o różnych predyspozycjach do tego zajęcia – pracowników. Nikt nikogo nie op..,. słyszy się jedynie „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam bardzo”, „zapraszam” itd. Tak mało się tu płaci, że pracodawca dba o godność pracowników. Coś za coś.
To jest mroczny Sejm RP, wolałabym, żeby był oświecony.
Nadal mi się nie podoba, że Sejm w ogóle zajmuje się problemem frankowiczów. „Kto za tym stoi?” – chciałoby się zapytać. Kogo – z nazwiska – Sejm RP chce uratować? Ustawa o frankowiczach dotyczy mniejszości w Polsce. Większość będzie przez nią poszkodowana. Choć niby najgorsze w ustawie, zostało zażegnane przez senatorów.
Jak pisze Maciej Samcik – on to lepiej rozumie niż ja – po poprawkach senatorów w sprawie kredytów wziętych na mieszkania we frankach, ustawa ma ponownie podzielić po równo koszty wzrostu kursu franka na kredytodawcę i kredytobiorcę, choć nie każdego. Wciąż pozostaje jednak pytanie, dlaczego ja – albo ktokolwiek inny – jako przymusowy klient banku mam płacić za jego straty poniesione w udzielonych frankowych kredytach? Dlaczego mam ulżyć komuś, kto kupił 99-metrowe mieszkanie na kredyt i jak się okazuje miał za duży apetyt na metraż, apetyt przerastający rozsądek albo po prostu był [jest] głupi, bez wyobraźni itd., itp.? Nie mówiąc już o tych ambitnych z domami do 150 m. kw.? Dlaczego ci, co racjonalnie ocenili swoje możliwości mają dopłacać do aspiracji tamtych, ich wygody i próżności? Przecież banki na tej ustawie tak naprawdę nie stracą, tylko stracą ich klienci. Stracimy my. Mało tego, gdyby kredytobiorcom we frankach udał się geszeft, na pewno nie podzieliliby się zyskami z innymi.
Dlaczego, jak chcą bankowcy, ustawa nie ma dotyczyć tylko najmniej zarabiających? Chciałabym to wiedzieć. Dlaczego zarabiający ponadprzeciętnie mają zostać objęci ochroną? To przecież karygodne. Skoro dostali duże kredyty we frankach, znaczy, byli wysokopłatnymi, rokującymi nadzieję na spłatę kredytu, ludźmi. Jeśli im się noga powinęła, to znaczy, że bank i klient mają problem a nie Sejm RP czy my, cała reszta. Historyczny już zwrot „kto za tym stoi”, staje się aktualny.
Słuszny wydaje się być postulat Samcika, nie wiem czy on go wymyślił, ale za nim powtarzam, by banki oddały pobrany przez siebie spread (bo to haracz, a nie zarobek). W tym postrzegam sprawiedliwość wobec frankowiczów [mnie również , a jakże :)].
Niech więc banki oddadzą złodziejski spread swym klientom i nie zabierają czasu posłów i senatorów, bo każdy z nas za ich czas płaci, a pewnie każdy lepiej by wolał wydać te pieniądze.
Niech banki rozliczą się z klientami bez pośrednictwa posłów, których wybraliśmy do reprezentowania naszych wspólnych interesów, a nie garstki nieodpowiedzialnych inwestorów. Ci odpowiedzialni, biorą na siebie ryzyko transakcji.