Tag Archives: Atrakcje Gdyni

Kòlibczi, to po kaszubsku Kolibki. Plaża na początku października. Słońce, tylko ludzi brak. Jedna para w kurtkach. Słońce w październiku jest. Ponieważ ludzi mało, lepiej słychać szum morza. I mewy. Również wiatr.
Słońce w październiku jest. Ponieważ ludzi mało, lepiej słychać szum morza. I mewy. Również wiatr. Fot. Tadeusz K. Kowalski

Plaża w Kolibkach. To tu płynie potok Swelina, który w latach 1920 – 1939 wyznaczał granicę między polskim wybrzeżem a wybrzeżem należącym do Wolnego Miasta Gdańsk. Niby nic, a jak tu jestem to czuję jakieś poruszenie. Zwłaszcza jesienią.

 

Przez lata nie lubiłam jeździć nad polskie morze. Kojarzyło mi się ze zbyt dużym wiatrem, zbyt zimną wodą i zbyt niskimi temperaturami powietrza. Aż zdarzyło się, że pojechałam do Gdyni mroźną zimą. I odtąd wciąż wracam, by zobaczyć coś ciekawego.

Brzeg morza w styczniu skuty był lodem, łabędzie tuliły się do siebie w zakolu tuż przy drewnianym pomoście przy Bulwarze Szwedzkim, z którego ludzie sypali im jedzenie. Tuż obok artyści na oczach widzów rzeźbili w olbrzymich klocach lodu.

foografia 1

Szłam wzdłuż plaży. Kilku morsów kąpało się, ale do jednej z kobiet w stroju kąpielowym, która przymuszała się by wejść do głębszej wody żwawo podszedł ubrany członek klubu morsów i nie przebierając w słowach kazał jej natychmiast wychodzić i ubierać się.

fotografia 5

Okazało się, że ta kobieta, ot tak, z marszu, chciała spróbować jak to jest, a próby mogła nie przeżyć. Pozostali nadal się kąpali. Skórę mieli czerwoną jak pieczone raki. Podczas owego zimowego spaceru, zobaczyłam, że śnieg na plaży jest równie ładny jak czysty piasek.

Baza w Gdyni

Nie tak dawno jeszcze – przed grudniem 2014 – do Gdyni szybciej dojeżdżało się samochodem niż pociągiem. Nareszcie teraz jest odwrotnie. Gdy jechałam samochodem, z obwodnicy Trójmiasta zjeżdżałam na trasę szybkiego ruchu im. Eugeniusza Kwiatkowskiego (gdzie jest ograniczenie prędkości i czasem tam czai się patrol drogówki) i dojeżdżałam do portu kontenerowego, który za każdym razem mnie zachwyca.

fotografia 2

To blisko niego mam bazę, by codziennie – choć raz – zobaczyć kolorowe, ustawione w warstwach setki olbrzymich kontenerów, dźwigi, wszystko to pobudza moją podróżniczą wyobraźnię. Rytm tygodnia wyznaczają przypływające i cumujące tu promy Stena Line kursujące do Karlskrony.

fotografia 3

Wieczorem rozległy teren kontenerowego terminalu jest świetnie oświetlony. Intensywne światło padające z wysokich latarni ma odstraszyć złodziei, ale widok jest przedni. Gdynia to ładne, zadbane miasto. Kiedy wspomnianą zimą, 2010 r. przyjechałam pociągiem, perony i dworzec były zaniedbane i prowincjonalnie brzydkie, więc nic nie zapowiadało mojej miłości do miasta. Pierwsze wrażenie było złe. Dziś – po gruntownym remoncie – dworzec w Gdyni jest jej ładną wizytówką. Naprzeciwko dworca, od 2014 r. stoi pomnik wysiedlonych przez niemieckich okupantów: od­la­ne z brązu figury matki z synem i córką, z walizką i wózkiem z do­byt­kiem, który Niemcy pozwolili zabrać. Z tyłu pozostawiony, wpatrzony w nich pies. Psów wziąć ze sobą nie było wolno. Gdy­nia – sym­bol II Rze­czy­po­spo­li­tej – była pierw­szym pol­skim mia­stem, z któ­rego Niem­cy wy­sie­dlali pol­ską lud­no­ść, by miasto stało się niemieckie.

fotografia 4

Ale nie będę po mieście teraz oprowadzać. Może tylko nadmienię, że ma swoją halę targową, na której warto robić zakupy. Najtańsze i najświeższe warzywa, owoce, świetne wędliny, mięso czerwone i białe. Tu też tanio można kupić wszystko co zapomnimy wziąć na wakacje: od kapelusza przeciwsłonecznego, okularów, kostiumu kąpielowego po ciepłą kurtkę i rękawiczki, jeśli nastawiliśmy się, że lato tego roku wszędzie w Polsce jest upalne. Tu może być inaczej. I niech nas nie zwiodą tubylcy. Oni przywykli nazywać ciepłem to co dla mnie jest zimnem. Warunkiem polubienia polskiego wybrzeża jest odpowiedni strój. I ruch.

Pieszo z Gdyni do Sopotu

W zależności od samopoczucia startuję z Bulwaru Szwedzkiego, czyli ze Śródmieścia (trasa najdłuższa), z Redłowa lub Orłowa. Meta: Sopot. Nie, nie biegam, ale szybko chodzę z kijami nordic walking. To porządny marsz, zwłaszcza, gdy na plażę wylegną wczasowicze, a brzeg morza okupują dzieci ze swymi fosami i zamkami. Żeby je ominąć, co rusz trzeba wchodzić na grząski piasek, co sprawia, że marsz wymaga więcej wysiłku. Trasa jest długa i urozmaicona, zawsze jest na co popatrzeć, zawsze jest czym się zachwycić. Na Bulwarze Szwedzkim jest siłownia na świeżym powietrzu, a więc na urządzeniach do ćwiczeń można zacząć od ogólnej rozgrzewki. Czasem na Bulwarze stoją sezonowe rzeźby. Z Redłowa wyruszam, zwłaszcza gdy nie ma słońca albo wręcz pogoda jest niepewna i może chwilami padać drobny deszcz. Z Płyty Redłowskiej ostre zejście prowadzi do doliny leśnej, która wychodzi na plażę.

fotografia 6

W niepewną pogodę nie idę brzegiem morza a ścieżką na klifie. To wąska droga nad urwiskiem wysokim na kilkadziesiąt metrów – trasa wymagająca, bo wciąż schodzi się z góry i wspina pod górę – widok na morze rozległy, inaczej stąd wyglądają statki czy regaty żeglarskie. Inny jest horyzont, inna barwa wody.

fotografia 7

Najkrótsza moja piesza trasa do Sopotu biegnie z Orłowa spod Domku Stefana Żeromskiego. Albo lepiej powiedzieć spod Tawerny Orłowskiej.

fotografia 9

Nie być w tej tawernie i nie zjeść sajgonek z krewetkami czy żurku z kiełbasą z dorsza czy każdej innej potrawy, to przegapić okazję do rozkoszowania się smakiem. W sezonie w piątki można tu słuchać muzyki na żywo, ale ja wolę za dnia tu siedzieć i znad talerza patrzeć na mewy czy rybaków krzątających się przy swoich łodziach.

fotografia 9 a

Na nabrzeżnych głazach często nowożeńcy mają sesje zdjęciowe. Jest taka scena w filmie „Układ zamknięty”, w której Janusz Gajos jako prokurator, rozmawia na orłowskim molo bodajże z ministrem i gdy schodzą z mola Gajos stwierdza, że jest głodny i pokazuje ruchem głowy jakieś miejsce, którego nie widzimy: „Tu podobno dają dobrze jeść” – mówi. Chodzi oczywiście o Tawernę Orłowską.

ZOBACZ CAŁĄ GALERIĘ: