Archiwum z miesiąca: maj 2016

2 komentarze

Każdemu takiego pierwszego razu życzę: najpierw  lęk, później niesnaski a w trakcie i na koniec  fala cudownych przeżyć, których nawet pretensje partnera nie są w stanie zepsuć.

Żagle na wiatr, ktoś krzyknął i wszyscy podnieśli wiosła do góry. Fot. Grażyna Lubińska
Żagle na wiatr, ktoś krzyknął i wszyscy podnieśli wiosła do góry. Fot. Grażyna Lubińska

Kiedy w marcu Adam zaproponował nam spływ kajakowy Drwęcą, zgodziłam się dla Tad. Termin był odległy – około bożocielny. Pomyślałam, że nabiorę ochoty. Nie nabrałam, bo się bałam. Nigdy przecież na spływie kajakowym nie byłam. A jedyny raz, kiedy Tad był na mnie zły, to gdy zafundował mi pływanie kajakiem po jeziorze Solińskim.

Spływ miał zacząć się w Topielach, ale zaliczył falstart już w Warszawie. To Tad przygotowywał wszystko, bo na „niejednym spływie był” a to do tego specjalista od kadłubów.  Przed wyjazdem rano spytałam czemu mamy tyle bambetli i zasugerowałam,  że wystawia nas na pośmiewisko. Na to on, że „nigdy na spływie nie byłam”, a tam ludzie poza tym, że spływają, ciągle się przepakowują.

My też się przepakowaliśmy, tyle że przed  wyjazdem. A potem mieliśmy problem ze znalezieniem celu. Miały to być Topiele. Na szczęście przeczytałam przed podróżą jakiegoś zaległego maila,  w którym było coś o Zajeździe przy Kominku. Kiedy mijałam na 3 minuty przed zbiórką Wielki Głęboczek, po dwóch, trzech kilometrach zapytałam czy Zajazd przy Kominku nie ma związku z adresem, okazało się, że owszem – zawróciliśmy. Tad zadzwonił do Adama, który nas zaprosił na imprezę, żeby dopytać o szczegóły – okazało się, że z ważnych powodów nie przyjedzie.

To był mój wielki dyskomfort. Jak dla Cygana, który dla towarzystwa dał się powiesić.

A potem problem z rozbiciem pożyczonego namiotu, niezrozumienie kiedy się przewozi bagaż do skrytki, powrót po bagaż do poczekalni i niezabranie żarcia na pierwszy dzień spływu kajakowego .

Punkt pierwszy wyprawy : Kurzętnik –Wielki  Głęboczek. Drwęca zameandrowana, jakby zaczynała już mieć świra; kukułki rozkukane, jakby dorzecze Drwęcy miało przed sobą długie lata życia. Na tym odcinku rzeki, nie widziałam ani jednego człowiek na wodzie, ani nad nią.

Kajakowy spływ Drwęcą. Wąskie gardła i zatory.
Wąskie gardła na Drwęcy i zatory. Fot. Grażyna Lubińska

Wieczorem było ognisko z kiełbasą i przyprawami (ketchup lub musztarda), ludzie ze sobą od lat pływają i się znają, i lubią, są tak zżyci, że niektórzy upici a my zmęczeni więc  ani się na świeżo nie zżyliśmy i nie upiliśmy – poszliśmy spać. A tu tumult wokół był ogromny, zaczęły się śpiewy i pokrzykiwania, ale szybko się dla nas ucięły. Okazuje się, że zmęczenie pokona każdy głośny rozgardiasz.  Mokro i zimno było nocą, więc w namiocie na karimacie w lichym lekkim wagowo śpiworze mnie było trudno spać, psia mać. Było mi coraz zimniej aż około czwartej rano usłyszałam bełkotliwe zwierzenia przy wygaszanym palenisku .  Facet mówił, że ma kłopoty z osiemnastoletnią córką i powtarzał, że każdy planuje swe życie idyllicznie. A potem sprawy się komplikują i tak nie jest . Spodobało mi się to jak konstatacja syna Pedra (Roberta): „No cóż, mamy wolność słowa, ale lepiej uważać na to co się mówi” – powiedział wczesnonastoletni chłopak. To i ja, choćby ze względu na tę złotą myśl, nic więcej nie napiszę poza tym, co pod zdjęciami.

Fotografie własne

Kliknij, żeby powiększyć zdjęcie