Poranny spacer po parku w Daventry wokół zbiornika wodnego. Na placu zabaw hipopotam i nosorożec, na które dzieciaki mogą się wspinać. Janek ma dopiero roczek więc nie skorzystał. Ale za dwa lata nauczę go, na pewno.
Fot. Tadeusz K. Kowalski
Daventry to zadbane miasto. Ma kilka historycznych, pięknych starych budynków i – na szczęście – współczesne kwiaty. Dziś odkryłam, że w wielu miejscach są w Daventry wózki z Tesco. Jedne zaparkowane, drugie porzucone, trzecie zakamuflowane. Może to jakaś zachęta Tesco do robienia w nim zakupów? W dzisiejszym świecie wszystko może być próbą zwiększenia zysków. Tu wózki zaparkowane. ”Weźcie nas” – zdają się mówić.
Dziś z rana odśpiewaliśmy Jankowi sto lat. Właśnie jadł rączkami ryż z buraczkami. Buzia w buraczkach, rączki po łokcie w buraczkach i jadalny kącik też. Janek wysłuchał naszego śpiewu po czym buraczanymi dłońmi bił brawo. Drobinki rozprysnęły się dookoła. Potem na spacerze karmiliśmy łabędzie i kaczki.
Fot. Tadeusz K. Kowalski
W Northampton mieliśmy przesiąść się do autobusu do London Golders Green skąd mieliśmy jechać dalej do Stansted Airport London. Godzina przerwy. Według wszelkich obliczeń do przystanku – siedem minut drogi. Żal iść i po prostu siedzieć i czekać. W dodatku wiedzieliśmy, że w pobliżu przystanku National Express nie ma co fotografować. Więc, choć kilka fajnych ujęć. Na pół godziny przed odjazdem – wracamy. W pewnym momencie mamy różne zdania – którędy. Pozostaje dziesięć minut do odjazdu autobusu. Kupiony bilet na ten autobus, na następny i na samolot. Nie ma czasu, by próbować dojść. Nie jesteśmy pewni. Pytamy. Każdy z dwóch zaczepionych mężczyzn wskazuje inną drogę. Żaden nie jest przekonujący. W końcu wołam do trzech dwudziestolatków „help me”! Proszę, by wezwali nam taksówkę, ale oni – choć chętni – tak jak my, nie wiedzą na jakiej jesteśmy ulicy. Mówię, że mamy już tylko osiem minut do autobusu, a chłopak wskazuje drogę w taki sposób, że mu wierzę. Biegniemy. Ledwo żywi dopadamy do autobusu. Kierowca do nas coś mówi, po chwili łapię, że żartuje i jeszcze po chwili rozumiem, że on jest Polakiem.
Fot. Tadeusz K. Kowalski
Sobota zaczęła się mgliście. Nie dlatego, że nie było planów co do tego, co będziemy robić, co to, to nie. Miały być dwa długie spacery – jeden całorodzinny, a drugi w okrojonym składzie. A tu z rana mgła i mżawka. Podczas spaceru deszcz się nasilił. Na pierwszy rzut oka było widać, że my nietutejsi. Szliśmy z parasolkami. Po powrocie i krótkim odpoczynku przyszedł czas na spacer drugi. Niebo niespodziewanie się trochę wypogodziło. Minęliśmy kabriolet, a zaraz potem zobaczyliśmy mężczyznę na dachu. W Anglii nikt nie narzeka na pogodę. Nawet jak o niej rozmawia.
Pchani przez silny wiatr obeszliśmy dziś Daventry Reservoir, a potem odkryliśmy Drayton Reservoir blisko Ashby Road. Domy tu bogatsze niż w okolicy Sharwood Drive, na podjazdach stoją droższe samochody, trawa świeżo i krótko przystrzyżona – pachnie. W tym mieście są hektary hektarowych magazynów , a na rzut beretem sielska brytyjskość.