Jej zdjęcie zdobiło okładkę 24. numeru „Zwierciadła” w 1975 roku. „Jako kto, znalazła się pani na niej? – spytałam. „Jako nikt” – odpowiedziała bez chwili wahania.
W numerze 12. z roku 1975 – wówczas tygodnika „Zwierciadło”– można przeczytać, że na okładce jest Jolanta Kubicka, piosenkarka, a zdjęcie z okładki nr 13 podpisano „Ewa Borowik”, bez określania kim ona jest. Natomiast okładka nr 24 jest opisana tylko nazwiskiem autora fotografii: „Eryk Fitkau”. Kim jest dziewczyna nie napisano. Stąd pewnie dziś padła odpowiedź: „Jako nikt”.
Co do autora fotografii, historia dziwna, bo zdjęcia robił Tomasz Sikora z „Polityki” a z nieznanych powodów podpisał je jego kolega, który mu podczas sesji asystował. Po 41 latach odkrywam, że wielkooką dziewczyną z okładki jest Teresa Czugała, autorka dopiero co wydanej książki „Dzień dobry, Jutro!”. Gdybym autorkę miała krótko scharakteryzować, powiedziałabym: czarodziejka od czasu.
Igranie z kalendarzem
Po 1967 roku, w którym zmarła jej babcia Stefania Zalewska, Teresa często łapała się na tym, że chciałaby ją spytać o coś, lecz było już za późno. – Raz dotarło do mnie, że babcia miała 25 lat, kiedy zmarł Henryk Sienkiewicz. Do tego czasu uważałam, że Sienkiewicz i jego epoka, to odległa historia a życie mojej babci traktowałam jako współczesne. I nagle poczułam, że jak gdyby spotkały się dwa czasy. Pomyślałam, że w takim razie czas Sienkiewicza jest w pewnym sensie też współczesny mi, za pośrednictwem babci – opowiada Teresa Czugała.
Gdy wiemy dużo o swoich przodkach, to czasy minione, przez ich obecność w nich i wspomnienia stają się i naszymi czasami, skonstatowała i zaczęła ich słuchać, notować. Zanim przystąpiła do pisania książki uzbierała sporą dokumentację: listy, notatki, pamiętniki i wspomnienia rodzinne przez siebie spisane. Najbardziej tajemnicze pozostawały lata 1925/1926. – Próbowałam poznać Warszawę z tego okresu tak, jakbym się w niego przeniosła. Nie z pozycji historyka czy polityka, nie jako dziennikarz, tylko zwykła osoba, która wtedy żyje – mówi.
Podglądaczka
Przygoda z czasem, przenoszenie się w czasie jest możliwe między innymi dzięki dotykaniu starych przedmiotów, jakby wsłuchaniu się w nie. – Przeczytałam wszystkie gazety z tamtych lat. Najważniejsze były drobne ogłoszenia. Interesowały mnie i ceny i miejsca. Na przykład nie mogłam znaleźć ile kosztowały bilety do teatru. Szukam, szukam i nic. W końcu myślę: dobrze, że chociaż jest telefon. Jak wyjdę z czytelni, to zadzwonię! Albo miałam odruch, by zanotować numer telefonu – opowiada.
Pamięta, że jako licealistka podczas zwiedzania Muzeum Wojska Polskiego na widok munduru – komandora porucznika – stanęła i wyobrażała sobie, kto go nosił.
Sypia na starym, zabytkowym łóżku i czasem leżąc w nim rozmyśla o tych, którzy przed nią w nim spali. Kto w nim umarł? Jak wcześniej żył?
W dzisiejszych czasach, w których nowsze goni nowe spotkać osobę, która lubi zanurzyć się w inny czas, jest dla mnie ekscytujące. Ja nie zdążyłam spytać swoich babć i cioć o to, o co spytałabym dzisiaj.
24. numer „Zwierciadła” z 1975 roku z Teresą Czugałą na okładce zawiera m.in. tekst o zabiegach, by wznowić genewską konferencję pokojową w sprawie konfliktu między Jordanią i Egiptem, w którym czytam, że „raz jeszcze okazało się, że racja jest po stronie Związku Radzieckiego”. Jest też artykuł zatytułowany „Genealogia i awans brojlera”. Szczegółowo opisano w nim perspektywy „rozwoju drobiarstwa” a drób nazywa się w nim „materiałem hodowlanym”. I staje się jasne, dlaczego dziewczyna z okładki tego numeru lubiła przenosić się w czasie, a w swojej książce przenosi nas wszystkich do Warszawy roku 1925 i 1926.