Po parkach Lake Manyara, Arusha, Amboseli, Tsavo, Ngoro-Ngoro, Serengeti, czyli po tygodniowym safari, ruszyliśmy w stronę Mombasy. Przez highway Nairobi-Mombasa ku lenistwu.
Pierwszy dzień byczyliśmy się na plaży pod hotelem.
Koniec stycznia 2009 roku. Plan: nicnierobienie. Baza: Kenya Bay. Beach Hotel, Mombasa.
Do południa wody Oceanu Indyjskiego jeszcze nie wróciły do brzegu. O godzinie jedenastej – uroczy barman o posturze harmonijnie zbudowanego słonia – wydawał drinki i piwo. All inclusive jest przyjemne. Niestety imienia barmana już nie pamiętam, ale jego samego, pamiętam doskonale. W końcu uratował mnie przed gangreną albo czymś innym. Podczas wycieczki na delfinowe safari zeszłam ze starego stateczku popływać nad niewyobrażalnymi głębinami oceanu. Przed chwilą robiłam zdjęcia delfinów z prawej burty, a teraz wracałam po pływaniu od burty lewej. Pod nogą potężnej postury mężczyzny, który wchodził na stateczek przede mną, obłamał się przerdzewiały szczebel drabinki. Wyszczerbiony pręt poranił moją stopę. Pozostawił na niej kilka podłużnych rdzawych krwawiących cięć. Gdy barman wieczorem usłyszał opowieść o mojej przygodzie i zobaczył kilka głębokich czarnych zadrapań, kazał mi – ku zgorszeniu tankujących Niemców – położyć stopę na wysokiej ladzie. Zdjął z półki spirytus i chusteczką ligninową dokładnie, mocno, wyczyścił rany. Nie mogłam powstrzymać dzikiego wrzasku. Piekło tak, jakby ktoś spirytus polewał na miejsca, w których właśnie zdarto ze mnie skórę. Po tej operacji, zadrapania już nie były czarnordzawe. Nabrały różowej barwy skóry niemowlaka.
Gości w hotelowej restauracji można było podzielić na gutentagów i goodmorningi. My należeliśmy do tych drugich. Następnego dnia już nie przespaliśmy porannego pływania i spaceru wzdłuż brzegu oceanu. Woda o szóstej rano czasu afrykańskiego była ciepła jak zupa pomidorowa w barze mlecznym. Trzeba było samozaparcia, żeby wykonywać jakiekolwiek ruchy. Bo przecież wystarczyło podkurczyć nogi i człowiek unosił się wysoko ponad dnem.
W dzień, poza długimi spacerami i pływaniem, zdarzały się nam wycieczki. Do wsi kenijskiej, do Mombasy i na oglądanie delfinów, pływanie ponad głębinami oceanu i oglądanie koralowców.
Spacer pod Mombasą. Kenya Bay. Młodzi biznesmeni zawsze byli chętni do rozmowy ze spacerującymi gośćmi hotelowymi.
Podczas spacerów, krótkie rozmowy z tubylcami. Tymi sprytnymi, którzy chcą coś sprzedać albo coś dostać na odjezdnym hotelowych gości. Dayo, nie odstępował nas na krok. Gdy szłam plażą witał mnie „Helo, Masai Mama Grażyna”. Gdy zauważył mój nieopatrznie spieczony kark, przyszedł następnego dnia i poprosił boya hotelowego, by wywołał Mama Grażyna (tubylcom nie wolno było wchodzić na teren hotelu i hotelowej plaży).
Okazało się, że przyniósł świeży liść aloesu. Już poza obrębem hotelu, na plaży tuż obok, zdarł z liścia powłokę i sokiem oraz miąższem natarł mi kark. Po trzech godzinach nie było śladu po słonecznym poparzeniu.
Gdyby nie kilkudniowy leniwy pobyt w Kenya Bay – Bech Hotel, Mombasa, być może miałabym poczucie, że spędziłam tydzień w samochodzie. Na safari nie wolno z niego wychodzić. Czujesz powiew wiatru, bo dach jest uniesiony, ale to nie to samo, co stąpać po ziemi lub piasku. Pod Mombasą, poczułam bryzę Oceanu Indyjskiego i co znaczy „No hurry in Africa”.
Reszta w podpisach pod zdjęciami. Zapraszam do galerii
Zbieraliśmy się o godzinie szóstej rano przy schodkach. Po porannym pływaniu w oceanie, szliśmy na spacer. Do śniadania, które jedliśmy między ósmą a dziewiątą, było dużo czasu
a. Spacer wzdłuż brzegu. Co krok sprzedawcy uroczych pamiątek z Afryki. My jesteśmy już drugi tydzień na Czarnym Lądzie, więc pamiątek każdy ma pełno, a i tak dajemy się namówić
W pobliżu hoteli jest też elegancka galeria. To w niej można było kupić afrykańską biżuterię z tutejszymi perłami.
Śpiochy, żeby popływać musiały odejść daleko od brzegu. A potem wrócić
Koło godziny czternastej wody w Oceanie Indyjskim jak na lekarstwo. Wraca do brzegu po południu.
6 Gdy kończył się ciąg hoteli, zaczynały się plaże okolicznych mieszkańców
7 Podczas spaceru brzegiem Oceanu Indyjskiego pod Mombasą cieszymy się razem z dzieciakami.
9 W oczekiwaniu na klienta
Na horyzoncie wielka, intrygująca nas budowla.
Rybacy czekają na przypływ
Intrygująca nas na horyzoncie budowla, okazała się hotelem dla bogatych Arabów
Ci mieszkańcy zdecydowanie więcej czasu spędzają w wodzie niż Polacy znad Bałtyku
Kenya Bay widziany od strony oceanu
Styczeń 2009 roku. Pod Mombasą.
W drodze do wioski odległej od nas o dwie godziny szlakiem wodnym. Po drodze mijamy serdecznych rybaków.
Sztuka nicnierobienia
W drodze do wioski na szlaku panuje całkiem spory ruch
Kolejna łódka mijana w drodze do wioski. Żagiel niekoniecznie musi być uszyty z typowego płótna żaglowego.
Wioska nad Oceanem Indyjskim, niedaleko Mombasy
Dzień powszedni w wiosce
Parasole przydają się też, gdy nie ma deszczu.
Tutejszy sklep
22 Mieszkańcy własnym sumptem stworzyli w wiosce gadzi i płazi ogród zoologiczny. Dzięki temu, organizatorzy wycieczek, właśnie tu przywożą cudzoziemców. Nas ściągnął tu Cziko.
23 Przyjaźń z gadami dla mnie jest zbyt śliska. Nie brałam ich do ręki.
Taneczny pokaz w wiosce
Polacy jak zwykle ociągają się z zapłaceniem za występ
Stroje tancerek są dopracowane, a nie przypadkowe.
Na pokaz zaproszono też wszystkie dzieciaki z wioski
W drodze powrotnej z wioski pod Mombasą.
Pora odpływu
Łatwiej było wsiąść na nasz stateczek niż z niego wysiąść. Cziko jeszcze na wodzie uprzedził nas, że będziemy musieli brnąć przez płyciznę oceanu, który pod naszą nieobecność uciekł. Tadeusz przytaknął, że rozumiemy co nas czeka, że sobie powoli pójdziemy „tupu, tupu”. Młodemu mężczyźnie mina zrzedła. W końcu wyjaśnił, że „tupu, tupu”, to wprost propozycja, żeby z nami uprawiał seks. Po krótkich wyjaśnieniach, wszyscy się obśmialiśmy. Cziko też
Na starym stateczku wyruszamy na delfinowe safari i zwiedzanie rafy koralowej. W okolice wyspy Wasini
Po lewej nasz przewodnik Cziko oraz kapitan statku
Musieliśmy na delfiny czekać. Nie zawiodły i przypłynęły
Na delfiny z zapartym tchem można patrzeć godzinami
Koniec pokazu w naturze
Niektórzy przygotowali się do nurkowania. Ja – nie
Pod stopami podwodny świat
W tak głębokiej, tak ciepłej wodzie i o takim kolorze, pływałam pierwszy raz w życiu. Do statku i z powrotem, żeby nie stracić złudnego oczywiście poczucia bezpieczeństwa
Po drodze zaplanowany jest obiad
Dopływamy do arabskiej knajpy
Ozdobione kwiatami długie stoły stały pod drewnianym zadaszeniem na powietrzu. Na obiad podano same owoce morza. Niestety wcześniej trzeba było spory kawałek przejść po oceanicznym brodziku. Pisze „niestety”, bo wchodząc na statek pokaleczyłam prawą stopę i teraz sól wdzierała mi się do rany, piekąc niemiłosiernie
W drodze do Mombasy, pokazano nam małą pracownię rękodzieła pamiątek. Z kawałka drewna z pomocą kilku prostych narzędzi rodzą się słonie, małpki, żyrafy, figurki Masajów i inne przedmioty dla turystów. Sjesta w godzinach pracy, to nic nadzwyczajnego
Po drodze do Mombasy
Po drodze do Mombasy
Kły słoniowe znajdziemy je na Moi Avenue – głównej alei. Łączy stary i nowy port. Kły ustawiono dla upamiętnienia wizyty królowej Elżbiety w 1952 roku
Fort w Mombasie w Kenii od 2011 roku jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Zbudowali go Portugalczycy pod koniec XVI wieku
W 1698 z rąk Portugalczyków Mombasę odbił Sułtanat Omanu, a w połowie XIX wieku władał nią Zanzibar. Jego Sułtan przekazał miasto Brytyjczykom w roku 1895. Mombasa była stolicą protektoratu Brytyjskiej Afryki Wschodniej do 1907 roku
Ulica w Mombasie
Mombasa w 2009 roku, niemal milionowe miasto
Mombasa – drugie co do wielkości miasto Kenii to mieszanka kultury afrykańskiej, arabskiej, hinduskiej i europejskiej
W pobliżu nowego portu
Uliczny handel w Mombasie
Na wesoło do turystów
Sklep meblowy w Mombasie
Śmieci to bolączka Afryki
W tym sklepie w Mombasie materacy brak.
Przyprawy kulinarne są na wszystko: na młodość, przyjaźń, potencję itd
Podczas leniuchowania pod Mombasą, zaliczyliśmy nie jeden raz Kilimandżaro