Po II wojnie światowej aż do 1989 rok w Polsce zbierało się wszystko co z Zachodu. M.in. kartki pocztowe i kalendarze, na których dziewczynki w czerwonych płaszczach obszytych białym futerkiem i z dłońmi w mufkach jeździły po lodowisku. Moda się zmieniła, ale czar lodowiska ten sam.
1 stycznia 2016 roku. W Warszawie minus 12 stopni Celsjusza. Mało ludzi na ulicach, w autobusach i w knajpach. A tu ni stąd ni zowąd jedno oświetlone okno w Pałacu Kultury i Nauki. Szóste okno licząc od góry. Intrygujące.
Zawiozłam mojego starszego syna, Mateusza, do Milanówka. Miasta jego prapradziadków i prababci, miasta, w którym urodziła się i do czasów dorosłości żyła jego babcia, której nie poznał – moja mama. Był na tyle grzeczny, że pozwolił się zawieźć. W tym miejscu, gdzie jest amfiteatr, za moich czasów dziecięcych kiedy przyjeżdżałam do babci na wakacje do jej małego domku na ulicę Przechodnią 14, był dziki staw i lasek. Dzisiaj to jest park i miejsce zabaw dla maluchów i starszych. A że ciepło, to hulaj dusza!
Za dnia, zanim rozbłysną bożonarodzeniowe i noworoczne ozdoby, można zapomnieć jaki to czas: słońce, jasne niebo i kwiaty w parku Ujazdowskim dziwią w Polsce pod koniec grudnia. Zwłaszcza pąki i kwiaty na ostrokrzewie są nie na miejscu. Liście rośliny kojarzy się przecież z cierniową koroną. Na pewno można by nadać temu jakieś symboliczne znaczenie. Ale po co, jak aura przyjazna, to cały świat rozkwita wbrew porze roku i szerokości geograficznej.