W Maratonie Warszawskim nie o to chodzi kto wygra, zresztą w 37. Maratonie Warszawskim nie dziwi na podium trzech Kenijczyków. Więc o co chodzi, a raczej biega?
Może też nie chodzi o to, żeby uprzykrzyć życie warszawiakom, chociaż jeśli ktoś nie śledzi kalendarza wielkich warszawskich biegów, to może w ogóle nie wyjechać spod domu. Mnie raz się to zdarzyło. Następnym razem byłam sprytniejsza i wyjechałam przed rozpoczęciem biegu przez zawodników, ale nie mogłam do domu wrócić przez kilka godzin. Od tego czasu śledzę wszystkie zapowiedzi masowych biegów i nie jeżdżę w ten dzień samochodem. Cóż z tego, podczas jakiegoś wiosennego biegu przeszłam na piechotę pół Warszawy i tak utknęłam po jednej ze stron Puławskiej, bo nie dało się przejść póki nie przebiegło kilka tysięcy zawodników. Sytuacja była paradoksalna. Biegacze rekreacyjnie truchtali a ja śpieszyłam się stojąc.
Dlaczego te imprezy nie mogą odbywać się wśród drzew Lasu Kabackiego tylko ich trasy muszą kilkakrotnie przecinać środek miasta? Organizatorom idzie przecież o pieniądze. O nic więcej. Na szczęście zawodnikom – o satysfakcję.