Fot. Tadeusz K. Kowalski
Nagle w środku słonecznego dnia zrobiło się ciemno. Potem lunęło, grzmiało, wichrowało. Na Woli, gdy siedziałam w pracy w budynku tworzącym podkowę, z prawego skrzydła wiatr zerwał kawałek blachy i rzucił ją na środkowy skośny dach. Strach pomyśleć co będzie, jak wiatr ją zdmuchnie i na kogoś spadnie. Może przeciąć na pół. Pan Zdzisiu, który leży w służbówce i ogląda telewizję, poinstruowany o zdarzeniu oznajmił, że on na dach nie wejdzie. I słusznie. To ja będę przechodziła pod dachem.