Tag Archives: sagi

Myślę, że wiele rodzinnych awantur, które rozgrywały się między moim ojcem a jego rodzicami brało się stąd, że jako młody mąż był razem z żoną pozbawiony intymności.

Mieszkaliśmy w dużym, ale dwupokojowym mieszkaniu: moi rodzice, ja z siostrą, rodzice ojca i jego młodszy brat. W sumie siedem osób. Dziadek wtedy chorował na gruźlicę i spał w kuchni za przepierzeniem zrobionym z zasłony. Babci łóżko stało w kącie naszego pokoju. Wujek Olek – brat ojca – miał samodzielny pokój tyle, że przechodni. W amfiladzie.

Pamiętam największą trzypokoleniową awanturę. Ze strachu weszłam pod stół w pokoju wujka. Miałam ok. 5 lat. Moja siostra Dorota – cztery lata starsza ode mnie – przykrywała mnie brudnymi chusteczkami dziadka. Żebym poczuła się niewidzialna. Wtedy nie było jeszcze chusteczek jednorazowego użytku. W każdym razie w Polsce nie było. Rok 1963. Dorota zakradła się do telefonu i już kończyła wykręcać na tarczy czarnego aparatu telefonicznego numer milicji, kiedy mama podeszła i przyciskając widełki, rozłączyła połączenie. Na koniec, gdy domowe pioruny ustawały, ojciec kazał mi i Dorocie siadać – jednej na jednym kolanie, drugiej na drugim – i odpowiadać na pytanie czy go kochamy. Oczywiście musiałyśmy kochać, choćby ze strachu. I zwracać się do niego per tatuś.

Lubiłam z tatą bawić się w sklep. Zwłaszcza wczesną jesienią, kiedy przynosił do domu świeże orzechy włoskie. Tata obierał je ze skorupek i czyścił z żółtej błonki i gdy już miał dużo obranych do białego orzechów sprzedawał mi je w moim kąciku do zabawy, w którym urządzałam sklep. Na jakimś pudle stawiałam dziecięcą wagę a do torebki wkładałam plastikowe monety, które dostałam w prezencie od babci z Milanówka. To z babcią z Krakowa, przez sześć lat mieszkaliśmy na ul. Kolberga. Kupione od taty orzechy od razu zjadałam. W tym czasie ubóstwiałam jak mama czytała mi „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren. Chciałam być taka jak Lisa. I może nawet trochę taka byłam. Gdy zasypiałam, zaglądałam pod swoje powieki, co robią mój kudłaty pies i moja mała małpka. Wiem, że nie opuszczali moich myśli i marzeń przez kilka lat.

Ojciec miał czarny motor z przyczepą. Jeździliśmy tym motorem całą czteroosobową rodziną nad rzekę. Ojciec łowił ryby na wędkę, mama czytała, czasem robiła nam wianki, kiedy już przyniosłyśmy odpowiednią liczbę kwiatków. Nie lubiłam tych wypraw w przyczepie. Za to ubóstwiałam jeździć z ojcem na motorze bez przyczepy. Sadzał mnie na baku i jechaliśmy. Szybko. Miałam 6 lat, kiedy po raz pierwszy pozwolił mi usiąść na miejscu mamy za jego plecami. I wtedy poczułam, że życie jest ciekawe. I wiatr na twarzy daje poczucie… wolności? Chodziłam już do pierwszej klasy. Z rocznikiem, który jako pierwszy poszedł do klas koedukacyjnych. To była Szkoła Podstawowa nr 7 w Krakowie przy ul. Szlak. Codziennie sama do niej szłam. Przechodziłam przez jezdnię na Kolberga, potem przez jezdnię na Krowoderskiej – te dwa przejścia ktoś obserwował z okna na trzecim piętrze czy robię to poprawnie – i na koniec przechodziłam przez jezdnię na ulicy Szlak, czego już nikt z mieszkania nie mógł widzieć. Dorota miała dalej do SP nr 20 przy Rynku Kleparskim, ale ona jeszcze chodziła do szkoły żeńskiej.

Zobacz całą galerię

3 komentarze

Nie zdążyłam poznać swojej mamy. Miałam 21 lat, gdy umarła.

GL_MAMA

Studiowałam, spotykałam się z chłopakiem, mieliśmy stałą ósemkę do brydża, grywaliśmy na dwa stoły i kilkanaście butelek piw. W sumie. Góra dwie na głowę, żeby przy liczeniu punktów nikt nie tracił rachuby. Mamę zostawiałam w domu przy porannej kawie z ojcem i przy popielniczce pełnej petów. Ojciec palił sporty a mama mentolowe. Były bez ustnika, więc wsadzała je do szklanej lufki. Potem jechała z ojcem do jego warsztatu galwanizacyjnego. Do dziś pamiętam jak nauczył mnie – kilkuletnią dziewczynkę –odpowiadać na pytanie co tata robi.– Jest galwanizatorem – mówiłam, a gdy ktoś dla podtrzymania rozmowy mówił „napełnia opony powietrzem?” Oburzona mówiłam, że „nie jest wulkanizatorem tylko galwanizatorem. Pokrywa metale, metalem.” Ojciec lubił towarzystwo, bez niego nie miał motywacji do pracy. Gdy wracałam wieczorem do domu, siedzieli z mamą oboje przy stole i z miejscami przyczernianych miedzianych kółek skręcali lampki nocne i żyrandole. Mama przykręcała do końca kabli wtyczki do kontaktów. Gdy umarła, ja wieczorami przykręcałam wtyczki i zwijałam sznur w zgrabną kitkę. Na rok przed śmiercią mamy, gdy rozmawiałyśmy rano paląc papierosy – ojciec by nas obie zabił, gdyby wiedział, mnie za to, że palę a ją za to, że na to pozwala – mama powiedziała mi, że najlepiej umierać młodo. – Jak człowiek jest stary i schorowany bliscy mogą być już nim po prostu zmęczeni. I w głębi serca po jego śmierci odczuwają ulgę – stwierdziła. Rok później umarła w wieku 47 lat. W maju 1979 roku, w miesiącu w którym się urodziła, w którym kwitnie bez, jej ulubiony. Nie wykluczam, że już jej się nie chciało żyć. Starsza córka już wyszła z domu i za mąż, ja – jej zdaniem – byłam już rozpędzona na autostradzie do dobrego życia. A przecież w Polsce jeszcze nie było autostrad. Umierała krótko i intensywnie. Na raka mózgu.

O tym, że Karol Wojtyła został papieżem, dowiedziałam się od Niej. Była szczęśliwa, gdy 16 października 1978 r. wróciłam do domu. Że Polak, że krakowianin i że z kraju zza żelaznej kurtyny. Wierzyła, że to początek czegoś nowego. Moja mama ani raz nie wyjechała poza granice Polski. Nawet do Bułgarii, dokąd znajomi jeździli poopalać się i na pokątny handel. Kiedy od szwagierki Barbary, dostała w prezencie – podziękowaniu za opiekę nad dziadkami dwieście dolarów - dała mi je mówiąc, że to na nasz wspólny wyjazd do Paryża.

Zanim mama zaczęła swą obecnością motywować ojca do pracy, na jego bezwzględne, nie podlegające sprzeciwu życzenie, prowadziła mu dom i wychowywała dwie córki. Uczciwie można powiedzieć, że była beznadziejną gospodynią domową. Nie miała czasu na domową krzątaninę, bo lubiła czytać, a przy ojcu nie mogła – przyjmował to jako lekceważenie jego obecności. Gdy zamykały się za nim drzwi mieszkania, otwierała się jedna z czytanych przez mamę książek. Na dwie godziny przed powrotem ojca pospiesznie upychała np. brudy po kątach i gotowała dobre jedzenie, bo w zasadzie z tego była rozliczana.

Gdy się poznali pracowała jako księgowa na lotnisku w Radomiu. Ojciec tam służył w wojsku. Na moje pytanie pełne wyrzutu dlaczego wyszła za niego za mąż, powiedziała, że po pierwsze wydawało jej się, że już czas. Miała 21 lat. A po drugie, pewnego razu, kiedy wróciła do wynajmowanego pokoju, gospodyni przyjęła ją z kwaśną miną, bo nie tylko pokój mamy, ale i wszystkie pomieszczenia, naczynia i wszystkie zbiorniki, wanna razem ze zlewem w kuchni, wypełnione były różami. To był rok 1952. Ten, w którym latem w Radomiu pewnego dnia, w kwiaciarniach i u ulicznych kwiaciarzy zabrakło róż.

Może kiedyś wrócę do tematu. Na początek wystarczy.

dziadekNie potrafię opowiedzieć historii mojego dziadka, ojca – ojca , Józefa Sipa (w mianowniku – Sip). Załączam zdjęcie. Muszę wyznać, że zawsze mi się kojarzył z Hamphreyem Bogartem. Może przez kapelusz? Oto idzie po ulicy Kalisza z moją babcią, Heleną. Coż mogę o nich powiedzieć? Niewiele. Nie pytałam, a może byli małomówni? Dziadek, na pewno mało mówił. Podobno podczas wesela swego syna Zdzisława (mojego ojca) wszyscy goście weselni czuli się podle, że niby jeden mądry w towarzystwie się znalazł. Lody puściły dopiero, gdy dziadek się napił. I zaczął mówić.

Dla mnie to niezwykłe, że urodził się pod koniec XIX wieku i go znałam a ja dożyłam wieku XXI. Czuję się ogniwem trzech wieków. O dziadku wiem jeszcze i to, że był inwalidą wojennym z 1921 r. – wojny polsko – bolszewickiej (1919-1921). Gdy skończył 79 lat, przyszli do niego urzędnicy PRL-u i sprawdzali – zniszczenie skóry dłoni – czy aby na pewno nie pracuje, bo z okazji urodzin należał mu się jakiś mały dodatek do renty. A dziadek miał problem nawet z wejściem na pierwsze piętro. Na wojnie 21 r. stracił jedno płuco. Jeśli coś nieściśle piszę, to dlatego, że to wspomnienia wzięte z pamięci dziecka. Ale coś jest na rzeczy. Dużo.