Za każdym razem, gdy na nich patrzę wyobrażam sobie na jakich skałach już byli i co widzieli. Dla mnie: wysokoskalne pająki. A tu szara rzeczywistość? Nie! Wespną się na najwyższe skały świata, bo będzie ich na to stać. To tak, jak złotej rybce wyjawić, jakie się ma marzenie, a ona je spełni. Ot, recepta na spełnianie marzeń!
Godzina 15.56. Za długo, żeby czekać na rocznicę godziny zero. Fotka pomnika Powstańców Warszawy i jedziemy dalej. Po ulicach miasta, za które waleczne dzieciaki – zwane żołnierzami – zginęły. W kraju, za który zginęły, a który odebrał im święto. Zamiast Apelu Poległych odczytano Apel Pamięci. Wrzucono do niego nazwiska ludzi, którzy nic z Powstaniem Warszawskim nie mieli wspólnego.
Dziś zobaczyłam ten budynek. Od frontu, czyli od ulicy Belwederskiej. Budynek zwrócił moją uwagę, bo nie wiadomo, czy go rozbierają czy remontują. Jak patrzeć na niego od strony kwitnącego drzewa, to remontują! I tu dochodzimy do ważnej konstatacji. Przez pryzmat kwitnącego drzewa, wiosny, optymizm jest łatwiejszy.
Dziś zobaczyłam tę butelkę. Pewnie dlatego, że to był ciężki dzień u paradontologa. Mam przez tydzień nie szorować za mocno zębów. To wyklucza picie czerwonego wina.
Kolejka staromiejska na Placu Zamkowym w Warszawie. Fot. Tadeusz K. Kowalski
Do kolejki staromiejskiej wsiadają na ogół turyści. Zmęczeni chodzeniem albo po prostu leniwi. Z wózka wysiadają ci, którzy zwiedzać nie lubią a chodzić dopiero zaczynają.
Jej zdjęcie zdobiło okładkę 24. numeru „Zwierciadła” w 1975 roku. „Jako kto, znalazła się pani na niej? – spytałam. „Jako nikt” – odpowiedziała bez chwili wahania.
W numerze 12. z roku 1975 – wówczas tygodnika „Zwierciadło”– można przeczytać, że na okładce jest Jolanta Kubicka, piosenkarka, a zdjęcie z okładki nr 13 podpisano „Ewa Borowik”, bez określania kim ona jest. Natomiast okładka nr 24 jest opisana tylko nazwiskiem autora fotografii: „Eryk Fitkau”. Kim jest dziewczyna nie napisano. Stąd pewnie dziś padła odpowiedź: „Jako nikt”.
Co do autora fotografii, historia dziwna, bo zdjęcia robił Tomasz Sikora z „Polityki” a z nieznanych powodów podpisał je jego kolega, który mu podczas sesji asystował. Po 41 latach odkrywam, że wielkooką dziewczyną z okładki jest Teresa Czugała, autorka dopiero co wydanej książki „Dzień dobry, Jutro!”. Gdybym autorkę miała krótko scharakteryzować, powiedziałabym: czarodziejka od czasu.
Igranie z kalendarzem
Po 1967 roku, w którym zmarła jej babcia Stefania Zalewska, Teresa często łapała się na tym, że chciałaby ją spytać o coś, lecz było już za późno. – Raz dotarło do mnie, że babcia miała 25 lat, kiedy zmarł Henryk Sienkiewicz. Do tego czasu uważałam, że Sienkiewicz i jego epoka, to odległa historia a życie mojej babci traktowałam jako współczesne. I nagle poczułam, że jak gdyby spotkały się dwa czasy. Pomyślałam, że w takim razie czas Sienkiewicza jest w pewnym sensie też współczesny mi, za pośrednictwem babci – opowiada Teresa Czugała.
Gdy wiemy dużo o swoich przodkach, to czasy minione, przez ich obecność w nich i wspomnienia stają się i naszymi czasami, skonstatowała i zaczęła ich słuchać, notować. Zanim przystąpiła do pisania książki uzbierała sporą dokumentację: listy, notatki, pamiętniki i wspomnienia rodzinne przez siebie spisane. Najbardziej tajemnicze pozostawały lata 1925/1926. – Próbowałam poznać Warszawę z tego okresu tak, jakbym się w niego przeniosła. Nie z pozycji historyka czy polityka, nie jako dziennikarz, tylko zwykła osoba, która wtedy żyje – mówi.
Podglądaczka
Przygoda z czasem, przenoszenie się w czasie jest możliwe między innymi dzięki dotykaniu starych przedmiotów, jakby wsłuchaniu się w nie. – Przeczytałam wszystkie gazety z tamtych lat. Najważniejsze były drobne ogłoszenia. Interesowały mnie i ceny i miejsca. Na przykład nie mogłam znaleźć ile kosztowały bilety do teatru. Szukam, szukam i nic. W końcu myślę: dobrze, że chociaż jest telefon. Jak wyjdę z czytelni, to zadzwonię! Albo miałam odruch, by zanotować numer telefonu – opowiada.
Pamięta, że jako licealistka podczas zwiedzania Muzeum Wojska Polskiego na widok munduru – komandora porucznika – stanęła i wyobrażała sobie, kto go nosił.
Sypia na starym, zabytkowym łóżku i czasem leżąc w nim rozmyśla o tych, którzy przed nią w nim spali. Kto w nim umarł? Jak wcześniej żył?
W dzisiejszych czasach, w których nowsze goni nowe spotkać osobę, która lubi zanurzyć się w inny czas, jest dla mnie ekscytujące. Ja nie zdążyłam spytać swoich babć i cioć o to, o co spytałabym dzisiaj.
24. numer „Zwierciadła” z 1975 roku z Teresą Czugałą na okładce zawiera m.in. tekst o zabiegach, by wznowić genewską konferencję pokojową w sprawie konfliktu między Jordanią i Egiptem, w którym czytam, że „raz jeszcze okazało się, że racja jest po stronie Związku Radzieckiego”. Jest też artykuł zatytułowany „Genealogia i awans brojlera”. Szczegółowo opisano w nim perspektywy „rozwoju drobiarstwa” a drób nazywa się w nim „materiałem hodowlanym”. I staje się jasne, dlaczego dziewczyna z okładki tego numeru lubiła przenosić się w czasie, a w swojej książce przenosi nas wszystkich do Warszawy roku 1925 i 1926.