Droga z Komańczy do Cisnej to jedna z wielu, wokół których warto pobuszować w Bieszczadach. Jeśli bardzo zboczy się z utartych szlaków, można tam – zwłaszcza we wrześniu – spotkać Annę.
Okolice linii kolejowej. Choć głównie po torach jeżdżą pociągi towarowe, raz na dobę da się wsiąść do pociągu osobowego na Słowację.
Stacja Stary Łupków
W Starym Łupkowie leżącym na szlaku dobrego wojaka Szwejka (stąd koło stacji schronisko Szwejkowo) jest zabytkowy, wart poznania tunel. Jak mówi Anna – symbol trwania. W każdą wojnę wysadzano go w powietrze, a on jest.
Przez przesmyk łupkowski prowadziła Pierwsza Węgiersko-Galicyjska Kolej łącząca strategiczny obszar Węgier i Galicji (Budapeszt z Lwowem). Początkowo linia była jednotorowa, potem przebudowano ją na dwutorową. Najwyżej położony punkt tunelu u jego podstawy znajduje się przy wlocie od strony Polski na wysokości 627 m n.p.m. i obniża się w stronę Słowacji. Odważni co najmniej tak jak Anna, mogą stromym poboczem obok wejścia do tunelu wejść na górę na szlak Przełęczy Łupkowskiej, oddzielającej Beskid Niski od Bieszczad, a jednocześnie Karpaty Zachodnie od Wschodnich.
Przełęcz leży na granicy Polski ze Słowacją. To pod nią biegnie 416 metrowy tunel. Anna szczególnie lubi szlak biegnący grzbietem wzgórza przez bukową aleję, która w upał chroni przed skwarem a jesienią – najpiękniej od połowy września do października – płonie kolorami: od pełnej gamy żółci, pomarańczy i czerwieni, po paletę odcieni brązu. – Idziemy wzdłuż słupków granicznych między Polską a Słowacją. Co rusz rozpościerają się przed nami piękne widoki na Słowację: przestronne polany – gołoborza. Mijamy okopy – niemych świadków dwóch wojen światowych. Turyści na słupkach i wokół nich pozostawili znalezione w okopach pociski, łuski, przestrzelone przerdzewiałe hełmy – opowiada Anna. We wrześniu w Bieszczadach zaczynają się czterotygodniowe rykowiska jeleni. Od wieczora do rana jelenie żałośnie ryczą, ale już nie tu, raczej bliżej Komańczy.
Dzień dla Andy Warhola
Długość odcinka między Łupkowem a Medzilaborcami na Słowacji wynosi zaledwie nieco ponad 15 km. Zanim rodzice Warhola emigrowali do USA, mieszkali we wsi Miková – 17 km na zachód od miasta.
I choć Andy Warhol urodził się już w Pensylwanii, Medzilaborce uczciły go muzeum jego imienia. Medzilaborce położone są w kraju preszowskim, historycznym regionie Zamplin, uważanym za najuboższą część Słowacji. Co piąty mieszkaniec nie ma pracy. – Galeria sztuki nowoczesnej usytuowana jest w domu kultury i chociaż, gdyby była w Nowym Yorku, zapewne byłaby bardziej okazała i interesująca, dla miłośników pop-artu wyprawa warta jest jednego dnia – zapewnia Anna, entuzjastka wszystkiego co kulturalne.
Koniec Świata
Między Starym a Nowym Łupkowem szlak zbacza do schroniska Koniec Świata. Na jednym końcu świata już byłam w Ushuai – najdalej na południe wysuniętym mieście świata. W tym bieszczadzkim, do którego szybciej i tańszym kosztem możemy dotrzeć, nie ma prądu a umyć się można w wodzie ze studni z żurawiem. Niedaleko od schroniska znajdziemy jeden z wielu w Bieszczadach zarośniętych, opuszczonych cmentarzy z Chrystusem wrośniętym w drzewo,
pochylonymi nagrobkami, metalowymi krzyżami prawosławnymi i grekokatolickimi, które wplątane w chaszcze gną się ku ziemi coraz bardziej.
Komańcza dobra na bazę
W Komańczy zawsze znajdzie się nocleg. Na uboczu wsi stoi z pięknymi krużgankami drewniany klasztor nazaretanek, gdzie od października 1955 r. był przez rok internowany kardynał Stefan Wyszyński – dziś można wejść do pokoju, w którym napisał tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. Okolice klasztoru to piękna trasa spacerowa. Biegnie tędy ścieżka przyrodnicza z tablicami opisującymi rośliny, ale to co warte zobaczenia wiosną i latem, to kwitnące grzęzawisko z przerzuconym nad nim mostkiem. Trasa jest łagodna – jak większość w Bieszczadach – górą można wrócić do centrum Komańczy, tym razem idąc w kierunku Sanoka. Pewnie m.in. ze względu na dwie piękne drewniane cerkwie – prawosławną i grekokatolicką – przez Komańczę biegnie podkarapacki szlak architektury drewnianej. Na tutejszy targ zjeżdżają z okolic gospodarze – drobni producenci m.in. owczych serów. Anna kupuje na targu wyborny miód. W Komańczy uzupełnia też braki w portfelu, bo jest tu jedyny w okolicy bankomat i dwa sklepy. A po sery jeździ czasem ok. 10 km do Osławicy, do bacówki przy drodze, w której zawsze jest bundz (surowy ser owczy ) i formowane sery wędzone, zwane pucokami lub bruskami – najwartościowsze i najsmaczniejsze są te, robione latem, bo latem owce jedzą najdorodniejszą trawę i mleko dają najlepsze. Przez Komańczę przebiega m.in. szlak śladami dobrego wojaka Szwejka, z co wyśmienitszymi cytatami z polskiej wersji książki (raz na trasie Anna spotkała Norwega, który tylko z czystej miłości do Szwejka tu trafił) oraz ulubiona trasa Anny prowadząca przez Jeziora Duszatyńskie na Chryszczatą.
Jeziorka Duszatyńskie to jedna z niezwykłych osobliwości przyrodniczych Bieszczad. Oba jeziora osuwiskowe mają rzadko w Polsce spotykaną lazurową taflę, a każde z nich położone jest na innym poziomie. Wokół jezior leży mnóstwo obrosłych powalonych pni – pamiątki po szkodach powstałych w wyniku oderwania się zachodniego zbocza Chryszczatej.
Ślady po świecie, który zaginął
Zmierzając w kierunku Cisnej, Anna przystaje – zwłaszcza wiosną – by nacieszyć oczy zdziczałymi drzewami owocowymi, obok których wciąż widzi gdzieniegdzie kamienny obrys domu gospodarzy przesiedlonych w ramach akcji Wisła, podupadłe cmentarze ich przodków. Smutne budzi to refleksje i emocje, ale przeżycie – dla Anny – bywa mistyczne. Wiosną można też wynająć w Starym Łupkowie pojazd z czasów cesarstwa i ze stacji podjechać pod górę, na sam garb, by spojrzeć w dolinkę, w której wśród wysokich niezdeptanych nogą człowieka traw i pomiędzy lasami kwitną powykręcane, przyprószone białym, drobnym kwieciem drzewa owocowe. A w Smolniku Anna zasiada przy kuflu piwa w karczmie Wilcza Jama znanej z dobrej kuchni myśliwskiej, dań z pstrągów oraz domowych marynat, konfitur i kiełbas, które można kupić na wynos. Knajpa godna jest odwiedzin nie tylko ze względu na jej bieszczadzkie smaki, ale przede wszystkim dla wystroju. Mieści się tu zbiór autentycznych wyrobów ludowych: rzeźby, narzędzia i koła. No i czasem siedzi w niej Anna.
Na grzbiecie huculskiego konia
Stadninę hucułów „Stary Łupków" Anna znalazła kilometr za Końcem Świata u stóp Przełęczy Łupkowskiej. Stąd można na oklep wyruszyć w rzadko uczęszczane miejsca.
Na tutejszych hucułach, które chowają się pod chmurką, można nauczyć się jazdy konnej w formie: oprowadzania, spacerów, przejażdżek, obozów, kilkudniowych rajdów. Coraz więcej chętnych zgłasza się na przepędy stada na pastwiska na drugi koniec polskich Bieszczadów. Organizowane są dwa razy w roku: wczesną wiosną oraz późną jesienią. Podczas przepędu jeźdźcy pędzą wolne konie i źrebaczki grzbietami górskimi z dala od wsi i dróg, przez potoki, na pastwiska świeżej trawy lub na zimowisko. Właściciele stadniny Kasia i Andrzej są absolwentami krakowskiej AWF, po 10 latach pracy w szkołach krakowskich sprzedali wszystko co mieli wraz z mieszkaniem, by znaleźć swoje miejsce na Ziemi i w życiu – tu właśnie. Wybrali połać ziemi w otoczeniu, które pokochali, postawili dom z dużymi perypetiami i trudem. Bywało, że zimą spali w namiocie. W stadninie pod okiem absolwentów AWF, pasjonatów ruchu i Bieszczad można spędzić aktywnie i pięknie czas. Łącznie z udziałem w warsztatach bibułkarskich, garncarskich, wikliniarskich, rękodzielnictwa ze słomy, pisania ikon, pieczenia chleba czy wyrabiania serów. Nocleg w stadninie bez wyżywienia kosztuje jedynie 20 zł. A jednodniowa wycieczka konna złotych 100. Anna odwiedza gospodarzy prywatnie, żeby nie powiedzieć po sąsiedzku – gdy bywa w tych okolicach. Raz nawet, godzinami siedziała w lesie na drzewie w charakterze pozoranta, gdy Andrzej przygotowywał swego psa do egzaminu. Przed psem dostrzegli ją przechodzący tędy drwale. Miny mieli takie, jakie zwykle wypada mieć, gdy dojrzy się kobietę cicho siedzącą na drzewie w bezludnym zakątku Bieszczad, w deszczowej aurze, w niedostępnym lesie.
Nie tylko dla leniwych
Założona z końcem XIX w. bieszczadzka kolejka wąskotorowa wpisana jest w krajobraz Bieszczadów. Historię ma bujną, zaliczyła też okresy, kiedy jej nie było. Ciuchcia przywrócona została do życia dzięki Fundacji Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej w Cisnej-Majdanie. Jeździ głównie w sezonie letnim. Co jakiś czas trasa się zmienia, Anna pamięta tę: Wola Michowa - Balnica - Solinka - Żubracze - Cisna - Dołżyca – Przysłup. Można zamówić przejażdżkę ciuchcią np. dla grup wycieczkowych również poza sezonem. Ciuchcia na życzenie zatrzymuje się w dowolnym miejscu a na prośbę uczestników przejażdżki na kolejkę może napaść sześcioosobowa konna Banda Krzycha. Ale – jak zapewnia Anna – i bez bandytów jest ciekawie. Trasa biegnie przez cudnie malownicze tereny Ciśniańsko-Wetlińskiego Parku Krajobrazowego na odcinku od Woli Michowej do Przysłupia. Możemy z przełęczy widokowej podziwiać połoniny, pasmo graniczne i obszary chronione Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Z rozległej doliny prerii Woli Michowej wąską górską doliną dojedziemy do granicy ze Słowacją w Balnicy. Odtąd ciuchcia wręcz przeciska się przez puszczę bukową w paśmie granicznym. Mijamy pustkowie dawnej Solinki, zjeżdżamy wzdłuż koryta górnej Solinki przez Żubracze do Majdanu. Z głównej stacji ciuchcia przemierza coraz szerszą dolinę do Cisnej i Dołżycy, a potem jedzie coraz wyżej ukazując przed oczami podróżnych coraz bardziej rozległe panoramy na pasmo graniczne oraz masywy Łopiennika i Falowej. Najwspanialsza z nich to panorama w przełęczy Przysłup na Bieszczadzki Park Narodowy i najwyższe połoniny.
Cudna wycieczka. Ale to co w Bieszczadach kochamy z Anną najbardziej, to ryczenie jelenia, ślad łapy niedźwiedziej, skrzące się w ciemności wilcze oczy i niebo pełne gwiazd. Czasem ciszę. Ja też lubię – gdy zabłądzę idąc leśną drogą według mapy a nie szlaku – myśl, że może nikt w tym miejscu jeszcze nie stał. Nawet Anna.
Kliknij w zdjęcie, żeby zobaczyć całe!
Galeria zdjęć. Fot. Anna Bugajska