Numerek „062”, który mi wypluł automat, zapowiadał długie czekanie. Dopiero „ 042” wyświetlało się nad okienkiem „9” poczty przy ul. Chełmskiej w Warszawie. Gdy starsza pani weszła do sali z bloczkiem z wcześniejszą niż moja liczbą i stwierdziła „Ojej bez komputerów, to szło szybciej”, postanowiłam działać.
Podeszłam do młodego poczciarza siedzącego przy komputerze za okienkiem. Sennie obsługiwał stojącą po mojej stronie kobietę. Spytałam, czy mogę prosić o znaczek, bo list chcę wrzucić do skrzynki. Popatrzył na mnie. Przeciągle. Skan wyrazu twarzy byłby nie pierwszym dowodem na to, że w Urzędzie Pocztowym 36 w Warszawie nierzadko dobiera się pracowników poprzez selekcję negatywną. Ale nie wolno publikować twarzy ludzi, dla których wymyślono bezrobocie, a którzy mogą umknąć przeznaczeniu dzięki istnieniu niektórych urzędów pocztowych. Sprzedałabym w tym czasie co najmniej kilkanaście znaczków, kiedy poczciarz patrząc mi w oczy – co przecież też zajmuje czas i absorbuje trudną do okiełznania uwagę – wypowiedział, dającą mi do myślenia kwestię: „Jak pani idzie do hipermarketu, to też pani stoi w kolejce” – rzekł był.
Nie wiedzieć czemu dziś nie można kupić znaczków w pierwszym lepszym bądź gorszym kiosku. Tak dobrze to było w złych czasach, kiedy niechętnym nauce dziewczynkom rodzice w domu mówili: jak się nie zaczniesz uczyć, to przez resztę życia będziesz przybijać na poczcie stemple.
Żeby nikt mi nie zarzucił stronniczości: w Urzędzie Pocztowym 1 przy ul. Świętokrzyskiej w Warszawie, obsługa jest doskonała. Poczciarze, głównie panie, nawet zdążą mimochodem zaproponować sprzedaż ubezpieczenia Poczty Polskiej. Żałuję, że nigdy nie spytałam: na wypadek czego?
Krystyna
Dorzucę swój kamyczek do niemiłych wspomnień związanych z ta pocztą.
Zgubiłam dowód. Tak mi się wydawało. Szukałam w pamięci miejsca, kiedy ostatni raz go używałam. Wiem. Prawie tydzień temu. Na poczcie.
Nie wierzę, że tam go znajdę, bo przez tyle czasu by mnie przecież jakoś zawiadomili - listonosz codziennie bywa w moim budynku. Wrzuciłby jakieś info do skrzynki. Jednak idę na pocztę.
Pani grzebie w szufladzie (chyba kilka dowodów lub kart bankowych dostrzegłam) i z uroczym uśmiechem wręcza mi mój dowód osobisty.
Graz
Post authorOdnoszę wrażenie, że na poczcie pracuje wybrany typ ludzi. Bo typ inny, zawiadomiłby tych co pogubili tam dowody osobiste czy - jak piszesz - karty.