
Trzeci listopada jest trzysta siódmym dniem w kalendarzu gregoriańskim stosowanym w Polsce od 1582 roku – na czterysta lat przed urodzeniem się mojego starszego syna Mateusza (liczone w latach).
Podoba mi się, że każdego dnia można wzlecieć.
Trzeci listopada jest trzysta siódmym dniem w kalendarzu gregoriańskim stosowanym w Polsce od 1582 roku – na czterysta lat przed urodzeniem się mojego starszego syna Mateusza (liczone w latach).
Podoba mi się, że każdego dnia można wzlecieć.
O tym, że to wiek XX albo XXI, świadczy to coś, z czym człowiek idzie przy uchu. [Myślę, że wywiad z innych planet tak charakteryzuje mieszkańca Ziemi: ma cztery kończyny a jedną górną przyciska coś do ucha.] Ale, że obok idzie dzieciak na murku, to znaczy, że jeszcze Ziemia stoi twardo na ziemi.
Dla mnie nowa Polska polega na tym, że Artystyczna Policealna Szkoła Ceramiki w Warszawie przy Chełmskiej udostępnia swe pracownie dla każdego, kto taką twórczość chce uprawiać.
Możesz tu przyjść i za nieduże pieniądze skorzystać z pomieszczeń i wyposażenia.
Możesz też przywieźć surowe prace, by je wypalić w tutejszych piecach.
A na dodatek wszystko jest na parterze obrzydliwego gmachu Studia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych przy Chełmskiej, które w ten sposób próbuje związać koniec z końcem. To też pozytywny dowód na dobrodziejstwo wolnego rynku.
Fot. Tadeusz K. Kowalski
W tym sezonie obowiązuje lekko ocieplana pikowana nieprzemakalna czarna kurtka z kapturem lub bez. Łydki koniecznie odkryte! Piesek ma 15 lat. Pan dwa razy starszy a może trochę mniej. Od dzisiaj wiem, że singielki nie chodzą na spacery w deszcz. Single – wręcz przeciwnie.
Dopiero po roku znajomości z Tadeuszem uwierzyłam w istnienie sarny w Łazienkach Królewskich.
Gdy razu pewnego zostawiłam nowopoznanego Tadeusza w Warszawie a sama pojechałam do swojego Krakowa, po powrocie opowiadał mi, że widział daniela w Łazienkach. Przez rok nad nim [Tadeuszem a nie danielem] znęcałam się, podczas spaceru w Łazienkach Królewskich, pytając żartobliwie w jakich okolicznościach tego daniela widział :). A potem okazało się, że w Łazienkach mieszka sarna – Rózia. Oto ona, teraz, jesienią. O Rózi więcej przy innej okazji.
Wiosną kupuję na giełdzie kwiatów pęk kilkudziesięciu tulipanów albo w doniczce fiołki alpejskie, albo azalie.
Jesienią, ale nie można się spóźnić, zbieram świeże błyszczące kasztany i wsadzam je w szklane pojemniki.
To rytuały, które ratują życie.
Zobaczyłam stojący autobus migający żółtymi światłami awaryjnymi i dwa wozy strażackie plus jeden policyjny robiące kręćki niebieskimi światłami alarmowymi. Dyskoteka na przystanku Iwicka w kierunku Wilanowa. Spytałam jednego z gapiów co się stało. – Motor wpadł pod autobus – powiedział. – Skuter? – spytał przygodny słuchacz. – Ścigacz – odrzekł indagowany i od tej pory pisałam w głowie scenariusze. Karetka odjechała zanim przyszłam.
Pewnie znacie ten list napisany przez kobietę-sołtys do kobiety-premier, by kobiecie dzieciorodczyni dała emeryturę. Chodzi o Grażynę z Puszczykowa, matkę piętnaściorga dzieci. „Grażynka od dzieci" będzie dostawać od państwa 1200 złotych co miesiąc.
Gadanie, że Grażynka pracowała, bo rodziła, karmiła i opierała dzieci (na resztę tzn. wychowanie nie miała czasu), nie wzrusza mnie wcale. Jak się ma to do prawnego wymogu zgromadzenia emerytalnego kapitału? Przecież państwo nie daje nam emerytury, tylko oddaje (często mniej), to co zabrało w postaci składek emerytalnych!!!!
Może pani premier litościwa, matka matek cierpiących ulży też innym? Może kobietom z miast da ziemię, żeby na niej jakieś jedzonko zielone mogły uprawiać i kurki, gąski tudzież kaczuszki hodować i krówkę wykarmić?!!
No dawaj!!! Bo za chwilę jak przyjdą następni, to nie będzie co rozdawać. Po totalnej plajcie nawet wiatr nie przewraca i nie przerzuca resztek. Po prostu ich nie ma.
Najstarsza z córek Grażynki mówi, cytuję za „GW” – „cieszymy się ogromnie” (z emerytury dla matki). Każde z tych piętnaściorga dzieci pewnie się cieszy ogromnie. Gdyby każde z nich dało rodzicom po 100 zł miesięcznie, mieliby dodatkowo 1500 zł miesięcznie bez szastania naszymi pieniędzmi przez panią premier. Grażynka z mężem nadal przecież żyją na wsi. Jak wykarmili piętnaścioro dzieci, to dla nich dwojga, to co uprawią i wyhodują plus emerytura męża, aż nadto.
Ewa Kopacz powiedziała, że „nie ma takiej skali, w której mogłaby umieścić wysiłek tej kobiety” – no cóż, nie zna życia kto rzadko wysiada z pociągu lub samochodu.
Co powiedzieć kobietom z miast, które urodziły mniej dzieci, ale pracowały i wychowywały je, bez pietruszki z ogródka i jajka z kurnika? Wypada im życzyć, żeby następnym premierem też była kobieta, zabiegająca o poklask.
Ja natomiast młodym Polakom płci obojga życzę szerokiej drogi. Byle dalej, od tego chorego kraju. Dla mnie już za późno. Zdecydowanie za późno, a nie jak u Edwarda Stachury, który w refrenie daje nadzieję „nie jest za późno”. Upieram się: „jest już za późno”.