Archiwum z miesiąca: sierpień 2015

Jeśli wierzyć tytułowi GW [tekst się nie otwiera mimo opłaconego Piano] „Premier przyznaje emeryturę >>pani Grażynce od piętnastki dzieci<<”, to bezprawie sięga w tym kraju zenitu tak blisko jak włazidupstwo przedwyborcze.

Mnóstwo wpisów Internautów pod tekstem o kobiecie, która urodziła i wychowała piętnaścioro dzieci i teraz żebrze o emeryturę, świadczyło o racjonalności większości czytelników. Komentowali, że żeby dostać emeryturę nie wystarczy w życiu ciężko pracować, ale też trzeba płacić składki emerytalne. No, i że jeśli dobrze kobieta wychowała dzieci, to jeśli teraz każde da rodzicom stówkę miesięcznie, to będą mieli dodatkowe [do emerytury ojca 1800 zł] pieniądze.

Nie ma ani jednego racjonalnego argumentu za tym, żeby przyznać tej kobiecie emeryturę. Świat chyli się ku upadkowi od tysięcy lat. A niektórzy pikują dziobem w dół. Na zatracenie. Swoje i moje.

wallen

Gdyby nie chybiony tok rozumowania Jacka Szczerby w „Gazecie Wyborczej”, żaden debil ani blondynka nie wpadliby na pomysł, by napisać pod jego tekstem komentarz na temat ostatniego filmu Woody Allena: „W tym wieku zwykle ma się sklerozę, trudno więc winić Allena, że się powtarza. Winni są ci, którzy mu na to pozwalają.”

No nie, przecież nikt Allenowi na to nie pozwala! Ludzie na tych filmach wciąż zarabiają miliony dolarów!!! Panie Jacku, chyba pan chybił w swoich argumentach! A przecież nie ma pan 18 lat i kategoria represji wobec autora ze względu na wiek jest chybiona.

No, OK, recenzja Jacka Szczerby jest sprzed kilkunastu dni, ale nie każdy dostaje za darmo wejście na przedpremierowy pokaz. Niektórzy nawet czekają na dni, w których są w kinie tańsze bilety.

Trochę tej przyjemności oglądania filmu zepsuł mi właśnie Jacek Szczerba, autor recenzji w „GW” filmu „Nieracjonalny mężczyzna". W tytule napisał „Woody Allen tym razem boleśnie się przewrócił”.

Panie Jacku, gdyby pan się tak przewracał w życiu jak Woody Allen, to i miałby pan miłe wyobrażenie o swojej męskości i więcej na koncie w banku, niezależnie od alimentów (a propos W.A.).

Pisze pan, że ten film „to podwójna powtórka reżysera z siebie samego”. Ależ Woody Allena kochamy za to, że jest wciąż sobą! On siebie przecież „cytuje”, szkoda mi czasu na znajdowanie recenzji filmowych, w tym pana, w których się odkrywa głębię filmu dla głąbów, którzy nie zauważają „cytatów” z innych filmów.

Jeśli pan po filmie „Nieracjonalny mężczyzna” nie pamięta żadnego błyskotliwego zdania, to czas zrobić testy na pamięć. Tych zdań jest kilka, choćby, co jest ważne w tym filmie, na temat filozofii.

Moim zdaniem nie było też, jak pan napisał, „przydługiego wprowadzenia” do punktu zwrotnego. I nieprawdą jest, że od tego momentu – jak pan napisał – "Nieracjonalny mężczyzna" staje się filmem o zbrodni doskonałej, popełnionej pozornie bez motywu, a do tego "moralnie uzasadnionej". Od momentu zwrotnego ten film nie jest o zbrodni doskonałej, ale np. o tym (ale niekoniecznie), że sens życia polega na tym, żeby pomagać innym i że to coś kręci i przepędza nawet impotencję! Tego wątku, panie Jacku, wcale Woody Allen „nie wałkował”. Pisać, że w "Nieracjonalnym mężczyźnie" Woody Allen się powtarza, to wręcz jakaś aberracja. Woody Allen powtarza się przecież od drugiego swojego filmu, który nakręcił. Tylko w pierwszym był oryginalnym Woody Allenem. Nieprawdą jest też i to, że przed podobnym dylematem, co Lucas,  stawał okulista (Martin Landau) w „Zbrodniach i wykroczeniach" (1989), zlecający mafii zabicie swej kochanki (Anjelica Huston), a we "Wszystko gra" (2005) przystojny i biedny trener tenisowy (Jonathan Rhys-Meyers), strzelający do kochanki (Scarlett Johansson). Ten drugi, jak pan zauważył, „by nie stracić szansy pozostania w bogatym środowisku swej żony”. Jakże to inne powody zbrodni!

Co do reszty wytyków – żeby nie przynudzać – to są cytaty a nie powtórzenia. Mrugnięcie okiem do milionów fanów 80-letniego reżysera.

To, że Woody Allen  wprowadza narrację z offu i jak Jacek Szczerba zauważa powtarza w nim to, czego dowiedzieliśmy się wcześniej z samego ekranowego „dziania się”, może też wynikać z wymogów producenta, który obawia się, że współczesny widz – mniej otrzaskany z kulturą niż Jacek Szczerba – mógłby czegoś nie zrozumieć.

Ba, nawet krytycy filmowi, tak zasłużeni, nie zawsze chyba czują bluesa.

rsz_dscf7755

Polacy przyjechali do Warszawy z różnych stron Polski, by w święto Wojska Polskiego stanąć z nim twarzą w twarz.

rsz_dscf7770

W defiladzie jechały m.in. różnorodne pojazdy opancerzone.

DSCF7803

Samolot M-28 Bryza.

rsz_dscf7807

PZL-130 Orlik. Oblatany dziewięć lat po M-28 Bryza.

rsz_dscf7809

MiG-29. Po raz pierwszy wzniósł się w powietrze w 1977 roku. Wciąż współczesny myśliwiec frontowy.

rsz_dscf7814

Tak zamaskowany żołnierz, to tylko z oddziału specjalnego do mission impossible.

rsz_dscf7816

Ludzie stojący w grudniu 1960 roku na trasie przejazdu młodej pary – Baldwina I, króla Belgii i hiszpańskiej arystokratki Fabioli – oglądali parę przez prymitywne, zapewne wyprodukowane z myślą o tej sytuacji, drewniane peryskopy. Dziś trzeba na tłumne imprezy uzbroić się co najmniej w teleskopowy wysięgnik dla aparatu lub komórki.

rsz_dscf7829

Kilkuletni chłopczyk z flagą państwową zawsze budzi nadzieję, że jak dorośnie też będzie beztrosko świętował: bez kaptura na głowie, maski przeciwgazowej i petard.

rsz_dscf7839

W takich sytuacjach mnie zawsze najbardziej interesował ostatni szereg.

Fot. Tadeusz K. Kowalski

Małgorzata I. Niemczyńska zadała Mazarine Pingeot w wywiadzie „GW” pytanie:

 

francja

„Mam z tym problem: książka "Wpadki i wypadki Joséphine F." jest dość wyjątkowa w pani dorobku. Jak została odebrana? Zerwała pani w końcu z wizerunkiem "tej nieślubnej córki Mitterranda?”

Wcześniej w tytule wywiadu pada określenie „nieślubna córka Mitterranda”, a i w leadzie pada sformułowanie „nieślubna córka François Mitterranda”, i w pytaniu autorka ma czelność pytać czy Mazarine zerwała „w końcu” z „wizerunkiem >>tej nieślubnej córki Mitterranda<< ”? Za powtórzenia zwrotu „nieślubna córka François Mitterranda” przepraszam, ale on stanowi sedno tego tekstu.

Mnie osobiście zaintrygowała twarz Mazarine Pingeot na zdjęciu dołączonym do wywiadu – skojarzyłam ją z twarzą Juliette Binoche z „Niebieskiego” Krzysztofa Kieślowskiego. A jak zorientowałam się, że to francuska pisarka, zanurzyłam się w tekst.

Dzięki pytaniu „czy zerwała z wizerunkiem nieślubnej córki Mitteranda” przy jednoczesnym ogrywaniu tej charakterystyki rozmówczyni przez autorkę lub gazetę [bo autorka, może nie mieć z tym nic wspólnego] od razu przypomniało mi się jak po mękach pańskich „upraszczania” już uproszczonych i wynegocjowanych odpowiedzi z niejednym psychoterapeutą w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów Ekstra", obecna redaktorka naczelna (sierpień 2015) Aneta Borowiec, zapytała mnie w mailu:

„Mam wrażenie, że cała psychologia chce nam wyprasować duszę, żadnych zmarszczek i zmartwień - mamy być szczęśliwi i to w sposoby łatwy. Ale przecież nie na tym polega życie. Zresztą takie szybkie recepty zakładają, że jesteśmy strasznie prości, a więc na masową skalę – strasznie nudni. A nie jesteśmy i dlatego trudno znaleźć wspólny niski mianownik dla nas wszystkich. Co myślisz?” – spytała redaktorka naczelna pisma dla inteligentnych i wykształconych kobiet.

Odpowiedziałam, z pewną nieśmiałością, wszak im człowiek starszy, tym trudniej w mediach o robotę:

„Psychologia widzi same pomarszczone dusze i umysły i ich nie prasuje! Nie ma żadnej jednoznacznej odpowiedzi ani recepty na nic. Dlatego z dobrym psychologiem trzeba się namęczyć i długo z nim dyskutować, żeby coś móc napisać jednoznacznie, czego oczekują zleceniodawcy :)). Psychologia nam nie każe być szczęśliwymi [zresztą co to znaczy?] . Pomaga nam uchronić własną kruchość, posklejać się jak się rozsypiemy, uczy nas w trudnościach dostrzegać możliwości rozwoju.  A już na pewno nie szuka wspólnych mianowników ludzi!"

W którymś z maili napisałam wprost: chyba temat o psychologii, która nam nie każe być zawsze szczęśliwymi na tę samą modłę, to nie do pism lifestylowych, które upraszczają rzeczywistość i myśl ludzką :).

Otrzymałam odpowiedź od Anety Borowiec, dotyczącą zgłoszonej przez nią propozycji tematu: „Może dla pism lifestylowych to nie jest temat, ale dla >>WOE<<, owszem”.

„Czy pani zerwała już z tym wizerunkiem nieślubnej córki Mitteranda?” – chciałoby się zapytać.

Jeśli straciliście wątek, to zapraszam do początku 🙂

 

frank-szwajcarki-banknoty-w-rzedzie

Jak nazwać ustawę skrojoną pod zamożnych – w momencie brania kredytu – Polaków? Tu trudno nawet mówić o populizmie! Prędzej nasuwają się określenia typu „mafijne działanie ponadpartyjne” albo „głupota”, która też – niestety – jest ponadpartyjna.

Piszę „niestety”, bo gdyby wiadomo było z którą partią głupota się wiąże, można by było popracować nad wykluczeniem danej organizacji z życia społecznego.

Przecież po pierwsze, kurs żadnej waluty nie jest stały. Po drugie, dlaczego ktoś, kogo nie stać na kupienie sobie stumetrowego mieszkania zaciąga kredyt na tak dużą chatę? W normalnym świecie rodzina z dwójką dzieci lub małżeństwo, które tę dwójkę dzieci planuje mieć, wzięłoby kredyt na dwupokojowe mieszkanie ok. 50-60 metrów, a po spłaceniu go, gdyby je byłoby na to stać, powiększyłoby lokum.

Dlaczego ja i moi najbliżsi a także obcy mi najubożsi Polacy mamy płacić za czyjąś pazerność i brak wyobraźni?

Przecież za straty banków poniesione przez ustawę profrankowiczowską zapłacą wszyscy klienci tych banków. Również bezrobotni, którym na bankowe konto przelewa się zasiłek z naszego wspólnego budżetu. Każdy bank szczodrze rozdający przed laty kredyty we frankach szwajcarskich będzie teraz sobie odbijał stratę w różnych drobnych podwyżkach standardowych opłat obowiązujących wszystkich klientów. Nie rozumiem dlaczego większość społeczeństwa ma reperować portfele mniejszości, skoro to większość na ogół decyduje o wprowadzeniu i wyegzekwowaniu prawa. Coś chyba szwankuje z naszymi reprezentantami w Sejmie skoro bronią zdecydowanej mniejszości bez usprawiedliwienia, że bronią słabszych. Bo trudno mieszkańców stumetrowych mieszkań i stupięćdziesięciometrowych domów zaliczyć do kasty najuboższych i najsłabszych. Chyba, że na umyśle.

Niech teraz sobie sami pomogą. Na przykład dwie rodziny [albo trzy bezdzietne małżeństwa] niech zamieszkają w jednym apartamencie a z wynajmu pozostałych niech obsługują swoje kredyty. Rozwiązań jest wiele.

I w końcu pytanie najprostsze: gdyby frank szwajcarski trzymał się na tak niskim poziomie jak dziewięć lat temu, to czy posiadacze stumetrowych mieszkań i stupięćdziesięciometrowych domów podzieliliby się z resztą Polaków „nadwyżką”  uzyskaną dzięki podjęciu ryzyka walutowego, które na siebie wzięli?

Czy następnym razem przyjdzie mi płacić za straty poniesione przez gracza giełdowego, który nie trafił w inwestycję i zamiast zarobić – stracił?

 

rsz_dscf7635

PO pierwsze myślę, że to podpucha. Łukaszewicz wyzywa premier RP na pojedynek, prosząc o wsparcie 60-letniej aktorki-pierworódki sprawdza na ile premier „Słucha, rozumie, pomaga”. Mam nadzieję, że na tyle słucha i słyszy, iż wie, że premier nie jest od pomagania sześćdziesięcioletnim kobietom, które nie wiedzą skąd się biorą dzieci. Premier ma pojawiające się w państwie i społeczeństwie problemy rozwiązywać systemowo i nie ma tu nic do rzeczy czy jest kobietą, czy mężczyzną.

Co najwyżej – w odpowiedzi na list otwarty Olgierda Łukaszewicza – można rozpocząć prace nad przygotowaniem ustawy, która regulowałaby sprawę pomocy samotnym kobietom, którym na emeryturze [w wysokości poniżej trzech tysięcy złotych] należałby się zasiłek wychowawczy w razie urodzenia dzieci.

I koniec sprawy. Zresztą na pewno już niedługo, jak sześćdziesięcioletnia matka odstawi swe maleństwa od piersi, zaplecze kościelne nowego prezydenta wesprze tę biedną rodzinę.