Czasy pandemii. Dziś ta kobieta nie musiała siedzieć w masce obok Stańczyka. Zapomniała ją zdjąć? Czy jak Stańczyk, coś chce powiedzieć?
Niby wszystko kwitnie jak przed laty. I niby pachnie jak przed laty. Tylko wtedy można było się też spotkać w domu albo w knajpianym ogródku. Teraz z synem spotykam się na działce. Zdejmujemy maski zasłaniające usta i nos, ale nie dotykamy się, żadne tam uściski dłoni czy przytulenie. A i tak po takim spotkaniu czuję się wspaniale. Świątecznie.
Fot. Tadeusz K. Kowalski
Dziś 29. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ja i Tad zasłużyliśmy na serduszka. WOŚP zasłużył na wielką szczodrość i wdzięczność. Serduszka zdobyliśmy w drodze na spotkanie z Mateuszem i Luckiem. Ten pierwszy to mój pierworodny syn. Ten drugi to jego (i Agnieszki) pies.
Buty, w których chodzę na kije, okazały się za śliskie. Dwa razy wywinęłam orła. Dotkliwie. Gdybym wzięła ze sobą kije, pewnie by do tego nie doszło. Wybrałam jednak aparat. Musiałam to zrobić. Pod koniec wczorajszego przednocnego dyżuru przeczytałam, że sto kilkadziesiąt piaskarek wyjechało na ulice Warszawy. Odeszłam od komputera, podciągnęłam rolety i zobaczyłam, jak jest biało. Ach, pomyślałam, tak to jest. Czytasz coś w internecie i sprawdzasz, czy tak jest w realu. Na szczęście nie wszystko co jest w internecie znajduje potwierdzenie w rzeczywistości. W przeciwnym razie to byłby już koniec śwata!
Pewnie koronawirus zostanie z nami na zawsze i pewnie przez rok 2021 będzie trudny do okiełznania. Postanowiłam się nie rozstawać z maską na usta i nos nawet jak ludzie będą szczepieni. Na pewno maskę będę zakładać w autobusie, tramwaju, pociągu, sklepie. Jako kierowca mam zawsze ograniczone zaufanie do innych użytkowników drogi. Jako kobieta żyjąca w świecie opanowanym przez nowego koronawirusa, moja podejrzliwość wzrosła.
Fot. Tadeusz K. Kowalski
Wiedziałam, że kilka „protestów” albo „demonstracji” - jak dzisiaj zwał, tak zwał – ominę. Udało się. Przeszłam ponad 11 tys. kroków i spojrzałam na przystanku Rakowiecka, czy jakiś autobus niebawem pojedzie. Podszedł do mnie starszy facet, prosząc, żebym powiedziała, kiedy przyjedzie jego „130”. Nie miałam dobrych informacji. Jeździ dwa razy na godzinę. Czułam, że chce ze mną porozmawiać. Zapytał jak mam na imię i obiecał, że powie co to znaczy. Odrzekłam, że dziękuję, bo mam imię mickiewiczowskie. Uśmiechnął się i opowiedział historię twórcy mojego imienia. Znam ją z książki Kuby Skworza, którą redagowałam. Nieznajomy pochwalił się, że ma 94 lata. Pojechaliśmy autobusem (mnie bardzo pasował) , a w trakcie jazdy (jemu nie bardzo było po drodze) okazało się, że oboje jesteśmy z Krakowa i że jego interesuje pewien artkuł z IKC. Na temat tego miasta, właśnie. Nie podał mi swojego numeru telefonu, bo żona tego nie lubi. OK. Dałam mu wizytówkę. Poprosił, żebym sprawdziła nr 304 IKC z 1917 roku, z 3 listopada , dodatek świąteczny. Sprawdziłam. Nic szczególnego. I fajnie, że nie mam telefonu do 94-latka. On czeka na odkrycie. Niech czeka następne 100 lat.
Oczekiwana przez 94-letniego mężczyznę treść:
nr 304 IKC z 1917 roku, z 3 listopada
„Jak to niedawno donieśliśmy, prof. Szyszko-Bohusz dokonał podczas prac restauracyjnych w zamku królewskim na Wawelu niezwykle cennego odkrycia. Natrafiono mianowicie na mury starożytnej świątyni, która w zamierzchłej przeszłości była gontyną pogańską. Rycina nasza przedstawia wnętrze świątyni. Odkrycie wzbudziło wielkie zainteresowanie. Jak się dowiadujemy w najbliższych dniach zjeżdża z Wiednia do Krakowa komisya z r. dw. Szczygłowskim na czele, celem zwiedzenia zabytku”.
Fot. Tadeusz K. Kowalski
Oczywiście te smogowe alerty w Warszawie nie są z powodu naprawy jezdni na ulicy Gagarina. Zima szaleje w górach całej Europy, ale tu na szczęście śniegu nie za dużo. Od dawna jestem zwolenniczką białego puchu w górach, a nie w mieście.
Dzień wciąż za krótki.
Nauczyciele mówią, że będą strajkować i im się nie dziwię. W NBP i różnych spółkach skarbu państwa mają takie gaże, że tysiąc plus dla belfrów znalazłoby się niewiele uszczuplając pobory tych pierwszych.
Fot. Tadeusz K. Kowalski
Zawsze lubiłam chabry i maki w zbożu. Dzisiaj, można by rzec – widowiskowe! Głupio mi było jak podczas sielskich wakacji dowiedziałam się, że to chwasty i utrapienie dla rolników. Potem przez lata widziałam – głównie z okien wagonu pociągu – pola czyste, bez tych pięknych, kolorowych chwastów. I nagle, na Dolnym Mokotowie, w blokowisku zakwitł mak. Wspomnienia wróciły. Och!