Miejsca

rsz_dscf7755

Polacy przyjechali do Warszawy z różnych stron Polski, by w święto Wojska Polskiego stanąć z nim twarzą w twarz.

rsz_dscf7770

W defiladzie jechały m.in. różnorodne pojazdy opancerzone.

DSCF7803

Samolot M-28 Bryza.

rsz_dscf7807

PZL-130 Orlik. Oblatany dziewięć lat po M-28 Bryza.

rsz_dscf7809

MiG-29. Po raz pierwszy wzniósł się w powietrze w 1977 roku. Wciąż współczesny myśliwiec frontowy.

rsz_dscf7814

Tak zamaskowany żołnierz, to tylko z oddziału specjalnego do mission impossible.

rsz_dscf7816

Ludzie stojący w grudniu 1960 roku na trasie przejazdu młodej pary – Baldwina I, króla Belgii i hiszpańskiej arystokratki Fabioli – oglądali parę przez prymitywne, zapewne wyprodukowane z myślą o tej sytuacji, drewniane peryskopy. Dziś trzeba na tłumne imprezy uzbroić się co najmniej w teleskopowy wysięgnik dla aparatu lub komórki.

rsz_dscf7829

Kilkuletni chłopczyk z flagą państwową zawsze budzi nadzieję, że jak dorośnie też będzie beztrosko świętował: bez kaptura na głowie, maski przeciwgazowej i petard.

rsz_dscf7839

W takich sytuacjach mnie zawsze najbardziej interesował ostatni szereg.

Fot. Tadeusz K. Kowalski

Małgorzata I. Niemczyńska zadała Mazarine Pingeot w wywiadzie „GW” pytanie:

 

francja

„Mam z tym problem: książka "Wpadki i wypadki Joséphine F." jest dość wyjątkowa w pani dorobku. Jak została odebrana? Zerwała pani w końcu z wizerunkiem "tej nieślubnej córki Mitterranda?”

Wcześniej w tytule wywiadu pada określenie „nieślubna córka Mitterranda”, a i w leadzie pada sformułowanie „nieślubna córka François Mitterranda”, i w pytaniu autorka ma czelność pytać czy Mazarine zerwała „w końcu” z „wizerunkiem >>tej nieślubnej córki Mitterranda<< ”? Za powtórzenia zwrotu „nieślubna córka François Mitterranda” przepraszam, ale on stanowi sedno tego tekstu.

Mnie osobiście zaintrygowała twarz Mazarine Pingeot na zdjęciu dołączonym do wywiadu – skojarzyłam ją z twarzą Juliette Binoche z „Niebieskiego” Krzysztofa Kieślowskiego. A jak zorientowałam się, że to francuska pisarka, zanurzyłam się w tekst.

Dzięki pytaniu „czy zerwała z wizerunkiem nieślubnej córki Mitteranda” przy jednoczesnym ogrywaniu tej charakterystyki rozmówczyni przez autorkę lub gazetę [bo autorka, może nie mieć z tym nic wspólnego] od razu przypomniało mi się jak po mękach pańskich „upraszczania” już uproszczonych i wynegocjowanych odpowiedzi z niejednym psychoterapeutą w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów Ekstra", obecna redaktorka naczelna (sierpień 2015) Aneta Borowiec, zapytała mnie w mailu:

„Mam wrażenie, że cała psychologia chce nam wyprasować duszę, żadnych zmarszczek i zmartwień - mamy być szczęśliwi i to w sposoby łatwy. Ale przecież nie na tym polega życie. Zresztą takie szybkie recepty zakładają, że jesteśmy strasznie prości, a więc na masową skalę – strasznie nudni. A nie jesteśmy i dlatego trudno znaleźć wspólny niski mianownik dla nas wszystkich. Co myślisz?” – spytała redaktorka naczelna pisma dla inteligentnych i wykształconych kobiet.

Odpowiedziałam, z pewną nieśmiałością, wszak im człowiek starszy, tym trudniej w mediach o robotę:

„Psychologia widzi same pomarszczone dusze i umysły i ich nie prasuje! Nie ma żadnej jednoznacznej odpowiedzi ani recepty na nic. Dlatego z dobrym psychologiem trzeba się namęczyć i długo z nim dyskutować, żeby coś móc napisać jednoznacznie, czego oczekują zleceniodawcy :)). Psychologia nam nie każe być szczęśliwymi [zresztą co to znaczy?] . Pomaga nam uchronić własną kruchość, posklejać się jak się rozsypiemy, uczy nas w trudnościach dostrzegać możliwości rozwoju.  A już na pewno nie szuka wspólnych mianowników ludzi!"

W którymś z maili napisałam wprost: chyba temat o psychologii, która nam nie każe być zawsze szczęśliwymi na tę samą modłę, to nie do pism lifestylowych, które upraszczają rzeczywistość i myśl ludzką :).

Otrzymałam odpowiedź od Anety Borowiec, dotyczącą zgłoszonej przez nią propozycji tematu: „Może dla pism lifestylowych to nie jest temat, ale dla >>WOE<<, owszem”.

„Czy pani zerwała już z tym wizerunkiem nieślubnej córki Mitteranda?” – chciałoby się zapytać.

Jeśli straciliście wątek, to zapraszam do początku 🙂

 

frank-szwajcarki-banknoty-w-rzedzie

Jak nazwać ustawę skrojoną pod zamożnych – w momencie brania kredytu – Polaków? Tu trudno nawet mówić o populizmie! Prędzej nasuwają się określenia typu „mafijne działanie ponadpartyjne” albo „głupota”, która też – niestety – jest ponadpartyjna.

Piszę „niestety”, bo gdyby wiadomo było z którą partią głupota się wiąże, można by było popracować nad wykluczeniem danej organizacji z życia społecznego.

Przecież po pierwsze, kurs żadnej waluty nie jest stały. Po drugie, dlaczego ktoś, kogo nie stać na kupienie sobie stumetrowego mieszkania zaciąga kredyt na tak dużą chatę? W normalnym świecie rodzina z dwójką dzieci lub małżeństwo, które tę dwójkę dzieci planuje mieć, wzięłoby kredyt na dwupokojowe mieszkanie ok. 50-60 metrów, a po spłaceniu go, gdyby je byłoby na to stać, powiększyłoby lokum.

Dlaczego ja i moi najbliżsi a także obcy mi najubożsi Polacy mamy płacić za czyjąś pazerność i brak wyobraźni?

Przecież za straty banków poniesione przez ustawę profrankowiczowską zapłacą wszyscy klienci tych banków. Również bezrobotni, którym na bankowe konto przelewa się zasiłek z naszego wspólnego budżetu. Każdy bank szczodrze rozdający przed laty kredyty we frankach szwajcarskich będzie teraz sobie odbijał stratę w różnych drobnych podwyżkach standardowych opłat obowiązujących wszystkich klientów. Nie rozumiem dlaczego większość społeczeństwa ma reperować portfele mniejszości, skoro to większość na ogół decyduje o wprowadzeniu i wyegzekwowaniu prawa. Coś chyba szwankuje z naszymi reprezentantami w Sejmie skoro bronią zdecydowanej mniejszości bez usprawiedliwienia, że bronią słabszych. Bo trudno mieszkańców stumetrowych mieszkań i stupięćdziesięciometrowych domów zaliczyć do kasty najuboższych i najsłabszych. Chyba, że na umyśle.

Niech teraz sobie sami pomogą. Na przykład dwie rodziny [albo trzy bezdzietne małżeństwa] niech zamieszkają w jednym apartamencie a z wynajmu pozostałych niech obsługują swoje kredyty. Rozwiązań jest wiele.

I w końcu pytanie najprostsze: gdyby frank szwajcarski trzymał się na tak niskim poziomie jak dziewięć lat temu, to czy posiadacze stumetrowych mieszkań i stupięćdziesięciometrowych domów podzieliliby się z resztą Polaków „nadwyżką”  uzyskaną dzięki podjęciu ryzyka walutowego, które na siebie wzięli?

Czy następnym razem przyjdzie mi płacić za straty poniesione przez gracza giełdowego, który nie trafił w inwestycję i zamiast zarobić – stracił?

 

rsz_dscf7635

PO pierwsze myślę, że to podpucha. Łukaszewicz wyzywa premier RP na pojedynek, prosząc o wsparcie 60-letniej aktorki-pierworódki sprawdza na ile premier „Słucha, rozumie, pomaga”. Mam nadzieję, że na tyle słucha i słyszy, iż wie, że premier nie jest od pomagania sześćdziesięcioletnim kobietom, które nie wiedzą skąd się biorą dzieci. Premier ma pojawiające się w państwie i społeczeństwie problemy rozwiązywać systemowo i nie ma tu nic do rzeczy czy jest kobietą, czy mężczyzną.

Co najwyżej – w odpowiedzi na list otwarty Olgierda Łukaszewicza – można rozpocząć prace nad przygotowaniem ustawy, która regulowałaby sprawę pomocy samotnym kobietom, którym na emeryturze [w wysokości poniżej trzech tysięcy złotych] należałby się zasiłek wychowawczy w razie urodzenia dzieci.

I koniec sprawy. Zresztą na pewno już niedługo, jak sześćdziesięcioletnia matka odstawi swe maleństwa od piersi, zaplecze kościelne nowego prezydenta wesprze tę biedną rodzinę.

 

rsz_dscf6963

Przyszedł o nietypowej porze. W dłoni trzymał list „polecony priorytet” wysłany przeze mnie sześć dni wcześniej z ul. Chełmskiej na Żelazną – obie ulice w Warszawie. Na piechotę, około godziny drogi. Za znaczek zapłaciłam 5 zł 50 gr, choć to właściwie tylko znaczek „350 g a”. Bez nominału, który zachęca, by znaczek wsadzić do klasera.

Z poczty do mnie pieszo idzie się ok. 20 minut. Oczywiście z listem tym nikt nie chodził pieszo, bo z prostego rachunku wynika, że zajęłoby mu to mniej niż sześć dni. Ja też szybciej bym go doniosła do adresata, niż trwało stanie (przysiadanie) w kolejce na poczcie.

I tu nagle słyszę po sześciu dniach, że list nie został dostarczony z powodu „braku dokładnego adresu”. Choć kod i miasto podałam, nazwę ulicy i numer domu też. Przykro, ale cóż, takie jest życie. Sięgam po kopertę a listonosz mówi, że mam zapłacić następne 5 zł 20 gr, żeby list odzyskać. Nie powstrzymałam się przed komentarzem, że pracuje w dziadowskiej firmie. Uśmiechnął się porozumiewawczo. Gdy już trzymałam w rozedrganej dłoni 5 zł i 20 gr, zacisnęłam ją i spytałam, co by było, gdybym listu nie przyjęła? Listonosz z miną pełną zrozumienia poinformował, że po dwukrotnym awizo pozostawionym bez odzewu, list zostanie przemielony na konfetti. Dziękując wylewnie za życzliwość, listu nie odebrałam. Nawet zdążyłam przez telefon pochwalić się jak to nie dałam Poczcie Polskiej zarobić na niedoręczonym liście „poleconym priorytecie” 10 zł 70 gr. Dopiero po chwili sprawdziłam, dokąd przesyłka miała dotrzeć, bo muszę przyznać bez bicia, że „Biuro Obsługi Klienta” mnie też nic nie mówi, mimo dokładnego adresu. Gdy zobaczyłam, że to adres wydziału skarg i reklamacji PKP Intercity przypomniałam sobie, że w kopercie skazanej przeze mnie na przemiał jest faktura, którą miałam podpisać i odesłać, żeby odzyskać 180 zł za zwrócone niewykorzystane bilety.

To zresztą przywiodło mi na myśl zdarzenie sprzed kilku lat. Nagabywana wcześniej przez różne banki, gdy wpadłam do Krakowa na weekend i zmęczona podróżą otwierałam koperty z rachunkami a na koniec otworzyłam list z Pekao SA z dołączoną kartą bankomatową, powiedziałam, co do dziś pamiętam: „No nie, już nawet karty przed podpisaniem umowy, przysyłają”. Sięgnęłam po nożyczki, przecięłam kartę i wyrzuciłam do kosza na śmieci. Już w kilka dni później okazało się, że z mojego Banku BPH przeniesiono mnie przy okazji zmian własnościowych do Banku Pekao SA i pocięłam dostęp do swojego konta. A tym razem wysłałam na stracenie fakturę wartą 180 zł.

Ponieważ listonosz zawsze dzwoni dwa razy, nie powinnam w ogóle wchodzić w spór z pocztą. Za pierwszym razem listonosz był życzliwy. Aż strach pomyśleć po co przyjdzie za drugim razem. Ja za drugim razem list zawiozłam na Żelazną osobiście.

 

 

 

2 komentarze

rsz_20150707_091359

Numerek „062”, który mi wypluł automat, zapowiadał długie czekanie. Dopiero „ 042” wyświetlało się nad okienkiem „9” poczty przy ul. Chełmskiej w Warszawie. Gdy starsza pani weszła do sali z bloczkiem z wcześniejszą niż moja liczbą i stwierdziła „Ojej bez komputerów, to szło szybciej”, postanowiłam działać.

Podeszłam do młodego poczciarza siedzącego przy komputerze za okienkiem. Sennie obsługiwał stojącą po mojej stronie kobietę. Spytałam, czy mogę prosić o znaczek, bo list chcę wrzucić do skrzynki. Popatrzył na mnie. Przeciągle. Skan wyrazu twarzy byłby nie pierwszym dowodem na to, że w Urzędzie Pocztowym 36 w Warszawie nierzadko dobiera się pracowników poprzez selekcję negatywną. Ale nie wolno publikować twarzy ludzi, dla których wymyślono bezrobocie, a którzy mogą umknąć przeznaczeniu dzięki istnieniu niektórych urzędów pocztowych. Sprzedałabym w tym czasie co najmniej kilkanaście znaczków, kiedy poczciarz patrząc mi w oczy – co przecież też zajmuje czas i absorbuje trudną do okiełznania uwagę – wypowiedział, dającą mi do myślenia kwestię: „Jak pani idzie do hipermarketu, to też pani stoi w kolejce” – rzekł był.

Nie wiedzieć czemu dziś nie można kupić znaczków w pierwszym lepszym bądź gorszym kiosku. Tak dobrze to było w złych czasach, kiedy niechętnym nauce dziewczynkom rodzice w domu mówili: jak się nie zaczniesz uczyć, to przez resztę życia będziesz przybijać na poczcie stemple.

Żeby nikt mi nie zarzucił stronniczości: w Urzędzie Pocztowym 1 przy ul. Świętokrzyskiej w Warszawie, obsługa jest doskonała. Poczciarze, głównie panie, nawet zdążą mimochodem zaproponować sprzedaż ubezpieczenia Poczty Polskiej. Żałuję, że nigdy nie spytałam: na wypadek czego?

 

 

 

1 DSCF6307

Jeśli ktoś był dziewczynką i miał wyrozumiałą mamę, to w złotych sandałkach próbował wejść do świeżej kałuży. Sztucznej, nie z deszczówki.

2 Prom 076

Chłopcy z ojcami z poczuciem humoru mogli ćwiczyć w kałuży pluski.

3 Prom 018

Opaleni emeryci po powrocie z Krynicy Morskiej wsiedli na prom, by na Saskiej Kępie podtrzymać swą opaleniznę. Płyn, który wyciekał z ich torby na kółeczkach wyglądał na wodę.

4 Prom 044

Kiedy małżeństwo wypoczęte i opalone w Krynicy Morskiej przeprawiało się na drugi brzeg ….

5 Prom 028

w tym czasie na plaży na Saskiej Kępie już skwierczało.

6 Prom 058

Nieróbstwo na stateczku, to wypróbowany sposób aktywności w upał.

7 Prom 060

Kolejki po nieróbstwo nie powinny dziwić tych, którzy doświadczyli niechcica. Z jednym wyjątkiem: tych, którym tak się nie chce, że nawet nie staną w kolejce za tym, żeby nie musieć czegokolwiek robić.

8 Prom 057

Pracowici przygotowywali się do wielkiej fali. Kiedy indziej, w innym miejscu i z nabytymi nowymi umiejętnościami.

9 Prom 064

Zawsze są tacy, którzy koczują. Upał to tylko pretekst.

10 Prom 067

Warszawska Wisła milsza jest na wodzie niż w niej.

11 Prom 081

Inteligentni rowerzyści nie tylko spowolnili pedałowanie, ale i nie stronili od zraszania swych szprych i ciała.

12 Prom 083

To też rowerzystka. Odstawiła swój jednośladowy pojazd, by nie narazić go na korozję. Sama do wody również podeszła nieufnie.

12aProm 052

Jak zawsze, znaleźli się tacy co podskakiwali. Choć do rytmu.

rsz_13_prom_087

Większość jednak w stolicy dziś w upał odpoczywała.

Jutro - 05. 07. 2015 r. - ma być jeszcze większy upał. Wakacje w ciepłym kraju bez dodatkowych kosztów. Mam nadzieję, że do końca nie pójdziemy w ślady Grecji.

Fot. Tadeusz K. Kowalski